Reklama

Reklama

Reklama video

Biała Podlaska: Jazzowa uczta w amfiteatrze (film) (galeria)

20 edycji, blisko 100 koncertów i 500 wykonawców. Taka jest statystyka wydarzenia pn. Podlasie Jazz Festival. Czym są jednak suche liczby wobec muzycznych wrażeń, duchowej uczty, możliwości podziwiana największych artystów ze sceny jazzowej. Ilość tych doznań jest zwyczajnie niepoliczalna. Tegoroczna, jubileuszowa edycja wydarzenia organizowanego przez Bialskopodlaskie Stowarzyszenie Jazzowe, uszyta była na miarę największego wydarzenia jazzowego w tej części Polski.

Dziś trudno już sobie wyobrazić kalendarz bialskich wydarzeń kulturalnych bez tej imprezy. Nie napiszemy nic odkrywczego, że wielka to zasługa pomysłodawcy, twórcy i dyrektora festiwalu Jarosława Michaluka, który nie bez powodu został uhonorowany za swoją działalność m.in. nagrodą „Ambasador Wschodu” oraz Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze-Gloria Artis”. – Ważnym rokiem dla muzyki jazzowej w Białej Podlaskiej, jak i dla mnie był rok 1987, kiedy reaktywowałem Bialskie Zaduszki Jazzowe, a także, kiedy powołaliśmy wspólnie z kolegami nasze Jazz Trio. Zaczęliśmy koncertować w Białej Podlaskiej, zapraszałem na początku do grania kolegów a potem pokusiłem się o zapraszanie gwiazd polskiego jazzu. Po wielu latach aktywności Jazz Trio, powstało środowisko jazzowe, a w którymś momencie zrodził się pomysł o powołaniu Bialskopodlaskiego Stowarzyszenia Jazzowego, które umożliwiło nam organizację większych wydarzeń muzycznych – wspomina Jarosław Michaluk, dyrektor Podlasie Jazz Festival.

Przez 20 ostatnich lat dużo się zmieniało dookoła, jednak festiwal mimo różnych trudności zawsze się odbywał, a każda edycja dostarczała zawsze dużo muzycznych wrażeń. Zapraszani byli artyści z różnych kontynentów, gwiazdy światowego jazzu i muzyki okolic, jak: Kevin Mahogany, Hiram Bullock, Dean Brown czy Marvin Smitty Smith. Polska scena jazzowa od lat jest znana i ceniona na świecie, dlatego podczas wszystkich edycji nie brakowało nigdy wykonawców z kraju znad Wisły. Na festiwalu wystąpiły do tej pory takie tuzy jak: Urszula Dudziak, Ewa Bem, Jan Ptaszyn Wróblewski, Włodzimierz Nahorny czy Henryk Miśkiewicz i wielu innych. Łatwiej byłoby chyba napisać, kto jeszcze nie wystąpił na deskach bialskiego festiwalu. 

Organizacja tak dużych wydarzeń nie byłaby oczywiście możliwa bez wsparcia zarówno władz miasta, jak i sponsorów. Jubileuszowa edycja festiwalu była okazją do wręczenia podziękowań dla przedstawicieli firm i instytucji, które najdłużej wspierają tą cykliczną imprezę. Dyrektor festiwalu wręczył je m.in. dla prezydenta miasta Michała Litwiniuka, a także dla rektora bialskiej filii AWF-u Jerzego Sadowskiego, w murach której odbywał się przez wiele lat festiwal. – Wyrażając nasze wspólne, ogromne uznanie i głęboki podziw dla Jarosława, który od 2002 roku organizuje ten zjawiskowy festiwal, dziękujemy ci i prosimy, abyś przez następne dekady zapraszał nas do wspólnego świętowania kolejnych jubileuszy – powiedział podczas otwarcia festiwalu prezydent miasta Michał Litwiniuk.

Nie mogliśmy nie dopytać pana Jarosława o jego najciekawsze wspomnienia z tych 20 minionych edycji festiwalu. – Chyba najbardziej zapadła mi w pamięci pierwsza edycja, którą organizowałem najdłużej, żeby przekonać zarówno sponsorów i środowisko do muzyki jazzowej, a łatwo nie było. Poszliśmy jednak na całość, bo już w pierwszej edycji zaprosiłem znakomitych muzyków ze Stanów Zjednoczonych i Europy zachodniej, a także czołówkę z Polski, zagrał wtedy Jan Ptaszyn Wróblewski i Jorgos Skolias. Wydarzenie odbiło się szerokim echem w całej Polsce – podkreśla dyrektor festiwalu.

O tym, że organizacja dużego festiwalu i dopięcie wszystkiego na przysłowiowy „ostatni guzik” nie jest takie proste dowodzą liczne przygody, a wręcz dziś już anegdoty, które dobrze pokazują zaangażowanie organizatora i fachowość w podejmowaniu decyzji. Pan Jarek podzielił się z nami jedną z takich historii. – Pierwsza edycja festiwalu była wyjątkowo pechowa dla organizatorów. W bialskim klubie „Jedynka”, gdzie odbywały się koncerty pierwszego dnia była awaria rury, która zalała instrumenty. Drugiego dnia festiwalu z rana dowiedziałem się, że akustyk niestety nie przyjedzie i na mojej głowy było załatwienie w ciągu godziny sprzętu nagłośnieniowego. To jednak nie był koniec nieszczęść. W międzyczasie miałem telefon od ekipy międzynarodowej, że są na lotnisku w Okęciu i nie mają, czym przyjechać do Białej Podlaskiej, więc odpaliłem swój samochód i ruszyłem po muzyków – wspomina.

Takie były początki festiwalu, a teraz napiszmy coś w końcu o wykonawcach jubileuszowej 20. edycji, którzy wystąpili w miniony weekend na deskach amfiteatru w Białej Podlaskiej. Sobotnie popołudnie rozpoczęło się koncertem kwartetu Afanasjew-Szymanowski. Liderzy kwartetu, to dwaj wybitni muzycy – wirtuozi kolejno skrzypiec i wibrafonu. Przy wsparciu równie utalentowanych wykonawców – Grzegorza Nadolnego (kontrabas) oraz Piotra Biskupskiego (perkusja), zagrali zarówno własne kompozycje, jak i interpretacje utworów Krzysztofa Komedy czy Jerzego Miliana. Zaprezentowana muzyka mieniła się zarówno klasyczną tradycyjną formą, jak i tą spod znaku awangardy jazzu. – Połączenie skrzypiec i wibrafonu daje nową jakość w jazzie akustycznym. Ich muzyka dopełniona o resztę instrumentów tworzy jazz kolorowy i przestrzenny. Warte podkreślenia jest, że jeden z liderów Karol Szymanowski, jest twórcą sześciopałkowej techniki gry na wibrafonie, przez co mogliśmy usłyszeć jego grę w nietuzinkowej koncepcji fortepianowej – tłumaczy Jarosław Michaluk.

Po obowiązkowym bisie i gromkich brawach dla kwartetu na scenę wkroczyła jedna z najciekawszych amerykańskich jazz-soulowych pianistek i wokalistek Karen Edwards, której towarzyszył bydgoski Eljazz Trio. Na blisko dwie godziny bialska publiczność zabrana została w muzyczną podróż po zarówno najbardziej wysublimowanych, jak i mocno wyrazistych odcieniach muzyki spod szyldu swingu, jazzu, soulu i popu. Jeżeli możemy mówić o amerykańskiej muzyce około jazzowej , to widownia dostała esencję tej muzyki w najprawdziwszej formie. Trzeba wychować się w U.S.A, przesiąknąć klimatem Południowej Karoliny, występować na scenach klubowych m.in. Nowego Jorku i Los Angeles, grać takimi z tuzami jak Stevie Wonder, Tonny Bennett czy Prince, aby móc zaprezentować ten specyficzny tzw. „feel” i aby prezentowana muzyka była w pełni autentyczna i wiarygodna. Ogromny warsztat, szeroki zakres tonalny, ekspresja, charyzma, to wszystko buduje nietuzinkową formę, która doceniona była m.in. nagrodą Grammy Award for Jazz Performance. Koncert Karen Edwards był obcowaniem ze sztuką najwyższych lotów. Artystka oprócz śpiewania dobrze radzi sobie również z grą na pianinie, które dopełnia pokaz jej talentu. W pięknym oddaniu kompozycji niewątpliwie pomógł jej także nasz bydgoski Eljazz Trio w skład którego wchodzą: Józef Eliasz (perkusja), Marcin Gawdzik (trąbka) oraz Antoni Olszewski  (kontrabas). Wszyscy grali wyśmienicie, jednak na pierwszy plan wysuwała się fenomenalna gra na perkusji lidera. Doświadczenie, precyzja, umiejętności balansowania emocją, a do tego wirtuozerskie opanowanie instrumentu. Muzyk grał z takimi gwiazdami jazzu, jak Mike Stern, Mike Russel czy Henryk Miśkiewicz, co tylko potwierdza klasę tego perkusisty. Koncert Karen Edward & Eljazz Trio tak spodobał się bialskiej publiczności, że ta nie pozwoliła na szybkie zejście muzyków ze sceny. Po obowiązkowym bisie, pięknym wykonaniu utworu „Purple Rain” Prince’a, publiczność była tak rozgrzana emocjami, że zespół musiał bisować jeszcze kilka razy.

Niedzielne koncerty były zupełnie innym doświadczeniem. To dobrze, że występy są tak dobierane, że publiczność ma możliwość przeżycia doświadczenia jazzowego w różnych odcieniach. W każdej edycji widać, że na festiwal wstęp mają artyści stricte jazzowi, związani z jego tradycyjną formą, ale zapraszani są również ci bardziej awangardowi, czy „poszukujący” lub którzy tylko flirtują z jazzem. Występ Chopin University Big Band pod kierownictwem Piotra Kostrzewy adresowany był do miłośników trochę luźniejszej formy, przystępniejszej w odbiorze. Sądząc po żywej reakcji widowni, był to strzał w dziesiątkę. Dwudziestoosobowy skład żywego big bandu złożonego z młodych muzyków, połączony z piosenkami takich wykonawców, jak Zbigniew Wodecki, Andrzej Zaucha, Ewa Bem, Jerzy Matuszkiewicz pseud. „Duduś”, dało możliwość przeżycia niezwykle świeżej i pogodnej uczty duchowej. W roli wokalistów wystąpili Daniela Ozdarska, Łukasz Lipski oraz gość specjalny Danuta Błażejczyk, laureatka wielu festiwali krajowych i zagranicznych, autorytet wokalny i obywatelka wielu znanych scen. Wszystkimi dyrygował niezwykle charyzmatyczny Piotr Kostrzewa. Choć repertuar nie był stricte jazzowy, to nie można pominąć faktu, że wykonawstwo, pomysł na prezentację repertuaru było na bardzo wysokim poziomie. Zachwycona była zarówno publiczność, jak i sami artyści, którzy sądząc po ich minach byli zaskoczeni tak żywiołową reakcją widowni.

Przyszedł czas na finał. Finał, chciałoby się powiedzieć na miarę okrągłego jubileuszu. Spektakl sztuki muzycznej najwyższych lotów zaprezentował słuchaczom maestro Leszek Możdżer. O tego wykonawcę Jarosław Michaluk starał się długo. Napięty kalendarz artysty zawsze uniemożliwiał przyjazd na bialski festiwal. Jednak w końcu się udało i cóż można powiedzieć, warto było z pewnością poczekać na taki występ. Od pierwszego zagranego dźwięku dało się odczuć, że ma się do czynienia z muzycznym geniuszem. Nie chodzi tu o popis umiejętności, o szybkość gry, chodzi o całokształt przekazu. Inteligencja, artystyczna wrażliwość, talent kompozytorski, autorski pomysł na muzyczny przekaz, harmonia, improwizacja, ekspresja, precyzja, perfekcyjny warsztat, balans między tym, co oczywiste, a co nie. Można by tak długo wymieniać. To, co za pomocą klawiszy fortepianu (i zabawy strunami w nim) potrafi wyczarować Leszek z instrumentu, wprawia słuchacza w zdumienie i podziw. Początek koncertu uderzył tak mocno i głęboko, że do jego końca, ciężko było się otrząsnąć z wrażenia obcowania z czymś objawionym. Miarowe stukanie puszczonego metronomu. Naturalny dla człowieka rytm 94 lub 96 uderzeń na minutę, który wprowadza w formę łagodnego transu. Twarde matematyczne bicie po kilku sekundach łączy się z szlachetnym brzmieniem fortepianu. Rodzi się muzyka, która uderza w słuchacza całym impetem dźwięków, połączonych harmonią. Odczucie to jest niesamowite, w jednej chwili widz przenosi się w inny wymiar. Takiego koncertu w zasadzie nie da się ubrać w słowa, to tylko nieudolna próba opisania tego, z czym ma się do czynienia podczas występu Leszka Możdżera na żywo. Jest to kompletna muzyczna postać, od wizerunku, przez opanowanie instrumentu, brzmienie, świadomość artystyczną, wizję twórczą na wykonawstwie kończąc. Bialska widownia usłyszała przekrojowy repertuar. Zabrzmiało kilka autorskich utworów, ale również kompozycja Fryderyka Chopina, Krzysztofa Komedy, Witolda Lutosławskiego, jak i np. ciekawa interpretacja znanego hitu „Oxygene” Jean-Michel Jarre. Artysta między utworami dzielił się z publicznością swoimi przemyśleniami na temat życia, świata, rzeczywistości, wplatał zabawne spostrzeżenia, a publiczność nagradzała każdą wypowiedź brawami. Występ Leszka Możdżera był dla niektórych za krótki, ale jednocześnie zostawił przez to słuchaczy z tym niedowierzającym wyrazem na twarzy. To już? To było naprawdę prawdziwe? Mało jest naprawdę takich artystów, którzy w tak krótką chwilę potrafią pozyskać i zaczarować odbiorców na długie lata. To domena muzycznych geniuszy.

Poprzeczka na ostatniej edycji postawiona zostało bardzo wysoko, jednak to tylko świadczy, że festiwal cały czas mimo tylu już lat wciąż się rozwija. Życzymy panu Jarkowi powodzenia w organizacji kolejnych edycji Podlasie Jazz Festival i zapraszamy w jego imieniu za rok.

 

Zdjęcia: J. Sowa

Spodobał Ci się ten artykuł? Podziel się ze znajomymi:

Udostępnij
Wyślij tweeta
Wyślij e-mailem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Czytaj więcej o:

Reklama

Reklama

Zobacz więcej z tych samych kategorii

Reklama