Istvan Grabowski: Niewielu rodzimych wykonawców może pochwalić się równie bogatym dorobkiem i rozległością muzycznych zainteresowań. Co dopinguje Panią do nieustannych poszukiwań?
Kayah: – Jestem wiercipiętą. Ciągle mam niedosyt. Jako zodiakalny Skorpion wciąż potrzebuję wyzwań. Jako artysta, poszukuję nowych środków wyrazu. Inaczej nudzę się i sobą i tym, co robię. Ponadto musi to pochodzić z mojej prawdziwej potrzeby, tej głębokiej, wewnętrznej, a nie potrzeby rynku.
Istvan Grabowski: Rozpoczynała Pani przygodę sceniczną w latach 80. od współpracy studyjnej z różnymi wykonawcami. Czy miała Pani wtedy wrażenie, że przyćmi kiedyś karierę ówczesnych gwiazd?
Kayah: – Nie zastanawiałam się nad tym. Nigdy nie było to moim celem. Mówi się, że nie celem jest finał podróży, ale sama podróż. W tym przypadku ogólnie muzyka. Nigdy nie zamierzałam się z kimkolwiek ścigać. Muzyka to nie sport. Nie zmierzysz i nie zważysz jej wartości, a listy przebojów, czy rankingi sprzedaży niekoniecznie mówią o poziomie artyzmu.
Istvan Grabowski: Przełomem w dotychczasowej karierze okazała się wydana w 1995 r. płyta „Kamień” z subtelną linią melodyczną i bogatą aranżacją. Czy spodziewała się Pani tak dobrego przyjęcia?
Kayah: – Spodziewałam się, że może trafić do serc wrażliwców, ale nie na taką skalę. Zresztą nikt się nie spodziewał, ani niedoszli wydawcy odsyłający mnie z kwitkiem, ani mój docelowy wydawca. W tak młodym wieku myślałam głownie o zaspokojeniu własnych potrzeb. A te były poddane ogromnej determinacji. Teraz po 20 latach od wydania płyty, zmierzę się z tym materiałem ponownie. Ruszamy z muzykami w trasę koncertową po Polsce, podczas której zagramy utwory z tamtej płyty. Już się nie mogę doczekać, tym bardziej że wiem jak wielu fanów czeka na te występy.
Istvan Grabowski: Pani wyjątkowość sceniczna bierze się m.in. z faktu, że sama przygotowuje sobie repertuar. Czy poczucie artystycznej niezależności uskrzydla do nowych, zaskakujących wyzwań?
Kayah: – Myślę że bardziej wolna czuję się jako swój własny wydawca, bo przecież mam wytwórnię Kayax, w której sama wydałam już moje 4 płyty. Jako autor zawsze byłam wolna. Bezkompromisowa. Ale to domena młodości. Dziś częściej słucham się innych, ale to też moja wolność, bo nadal pozostaje moim własnym wyborem
Istvan Grabowski: W Pani bogatym repertuarze czuć wielką sympatię do folku. Kiedy ją Pani sobie uprzytomniła?
Kayah: – W dzieciństwie, kiedy to marzyłam o dalekich podróżach, ale z racji życia w hermetycznym kraju i ogólnej biedy, były to tylko mrzonki. Wtedy za sprawą egzotycznej muzyki mogłam w wyobraźni się przemieszczać w odległe krainy. Dziś uprawiam podróż uchem po mapie.
Istvan Grabowski: Pamiętam, jaką sensację wywołało pojawienie się wspólnej płyty z serbskim kompozytorem Goranem Bregoviciem. Zachwyciła na niej Pani nie tylko talentem wokalnym, ale też autorskim. Czy pisanie tekstów przychodzi Pani równie swobodnie co śpiewanie?
Kayah: – To bardzo ciężka praca, okupiona ogromnym stresem, szczególnie teraz, kiedy wydaje mi się, że wszystko już powiedziałam. Postawiłam sobie bardzo wysoko poprzeczkę, a człowiek zawsze dąży do tego, by pokonać samego siebie.
Istvan Grabowski: Spotkałem się z opinią, że Pani płyty są zwierciadłem aktualnego stanu ducha. Czy to prawda?
Kayah: – I tak i nie. Przecież wiemy jak zmienne są nasze nastroje na przestrzeni miesiąca, a płyta powstaje przez wiele miesięcy, czasem lat. Stan ducha jest zmienną. Ale dzięki temu jest o czym opowiadać . Jedno jest pewne, moje teksty są bardzo osobiste i szczere.
Istvan Grabowski: Porusza się Pani na wielu muzycznych płaszczyznach, występując z bardzo zdolnymi instrumentalistami. Proszę powiedzieć, jaka muzyka sprawia Pani radość?
Kayah: – Mam to szczęście, że robię w życiu to, co lubię. Każdy mój projekt daje mi pozytywnego energetycznego kopa. Ale muzyka świata pozwala mi poczuć się naprawdę wolną, także od list przebojów, mainstream’u, kocham to. Radość sprawia mi współtworzenie i kooperacja. Poczucie jedności z innymi. Uwielbiam każdy z moich składów muzycznych. Z moim wieloletnim zespołem gramy tzw. koncerty „the best”, które są bardzo energetyczne, składają się z samych moich hitów i są genialne do tańca. Z kolei koncerty z fantastycznym akordeonistą Marcinem Wyrostkiem i zespołem Coloriage to wspaniała podróż muzyczna, składająca się z wielu coverów z wielu krajów, ale też moich przebojów, w bardzo zaskakujących zaranżacjach. Moja Transoriental Orchestra to totalne wyzwanie dla mnie, bo śpiewam na koncercie z nimi w ośmiu językach. Gramy też z Royal Quartet, co jest mocnym zbliżeniem do muzyki klasycznej. Na scenie tylko ja, moja chórzystka Iwonka i kwartet smyczkowy Royal Quartet. To zawsze wspaniałe zespolenie zarówno z muzykami, jak i z publicznością. Ostatnio założyłam jeszcze jeden projekt – ja i trio jazzowe Jasia Smoczyńskiego z utworami w języku jidisz.
A jeszcze przede mną koncerty z repertuarem z płyty „Kamień”. Jest tego trochę i wszystkie te projekty dostarczają mi ogromnej radości
Istvan Grabowski: Czy słucha Pani czasami swoich nagrań?
Kayah: – Kiedy wypuszczam płytę ze swoich rąk, zaczyna ona żyć własnym życiem. Nie kontroluje jej oddziaływania. Koncerty to inna sprawa. Przepływ energii jest ważny dla mnie. Rzadko powracam do moich dokonań, bo wiem że są już zamknięte i nic nie mogę w nich zmienić, poprawić… ale śmieszne jest to, że kiedy jednak do nich powracam, to dziwię się i zachwycam. Czasem nie dowierzam, że tak pięknie się nam to udało.
Istvan Grabowski: Publiczność zaakceptowała Pani ekspresyjne koncerty, czego wyrazem choćby kolekcja Superjedynek. Sensacją było jednak utworzenie własnego wydawnictwa Kayax, specjalizującego się w produkcji płyt i książek. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani zostać wydawcą?
Kayah: – Irytacja, spowodowana przedmiotowym traktowaniem w dużych wytwórniach, poczucie nudy na polskim rynku, promującym jedynie łatwe, przyjemne i nierokujące komercyjnym sukcesem projekty. Głód niszowych projektów, znajomość prawdy, która wypływała z podziemi muzycznej sceny w Polsce. Nadmiar doświadczenia, którym grzechem byłoby się nie podzielić w imię muzyki i dla dobra niepokornych, ale zdolnych innych artystów. Mamy już na koncie ponad 80 wydawnictw: płyt, książek, winyli. Jako jedni z pierwszych w Polsce wpuściliśmy cały muzyczny katalog do sprzedaży cyfrowej. Idziemy z postępem czasu, by jak najlepiej służyć naszym artystom.
Istvan Grabowski: Imponująca jest lista wykonawców, którzy nagrywali dla Kayax. Czy ma Pani z nimi bliskie relacje?
Kayah: – Oczywiście! My pracujemy tylko z fajnymi ludźmi, którzy poza talentem mogą nam zaoferować swoje człowieczeństwo i towarzystwo. Jesteśmy emocjonalnie związani nie tylko z każdym z projektów, ale i ich autorem. Przecież to są miesiące, lata współpracy. Zżywamy się ze sobą, spotykamy również prywatnie.
Istvan Grabowski: Otrzymała Pani mnóstwo nagród i wyróżnień, łącznie z Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Która z nich sprawiła Pani szczególną satysfakcję?
Kayah: – Nie pracuję dla nagród. Najważniejsze z nich to koncerty pełne fajnych i otwarcie reagujących ludzi. Ale wspomniany krzyż był dla mnie przeżyciem. Odbierając go z rąk pana prezydenta bąknęłam, że ja przecież tylko śpiewam piosenki. Dobrze wiedzieć, że muzyka, jako ważna część narodowego dobra, może być aż tak doceniona. Dla każdego artysty najważniejsza jest publiczność. Bez niej nie istniejemy, dlatego, wszelkie przejawy jej akceptacji są najcenniejsze.
Istvan Grabowski: Na płycie „Transoriental Orchestra” śpiewa Pani po polsku, hebrajsku, arabsku, a także w jidysz i ladino. Czy nauka egzotycznych języków przychodzi Pani łatwo?
Kayah: – Bardzo. Po tygodniu przebywania w jakimś miejscu przejmuję język, akcent, sposób poruszania się. Jestem jak ten Zelig z filmu Woody’ego Allen’a. Część składam na karb słuchu muzycznego, a część na ogólną potrzebę asymilacji z Ziemianami.
Istvan Grabowski: Objechała Pani z koncertami kawał świata. Dokąd chciałaby Pani pojechać ponownie, niekoniecznie w celach artystycznych?
Kayah: – Wolałabym zrezygnować ze wszystkich turystycznych wyjazdów na rzecz podróżowania z moją muzyką. Destynacja nie gra roli. Zawsze tam, gdzie są ludzie gotowi zespolić się ze mną w muzyce, będę najszczęśliwsza. O tym właśnie marzę.
Istvan Grabowski: Dwukrotnie miała Pani okazję koncertować w Izraelu, kraju dość rzadko odwiedzanym przez polskich wykonawców. Jak odbierano tam Pani piosenki?
Kayah: – Było wspaniale. Spełnienie moich marzeń. Wszystkie koncerty wyprzedane co do ostatniego miejsca. Wszystkie zwieńczone owacją na stojąco i niekończącymi się bisami. Starałam się reprezentować Polskę jak najlepiej. W tym kraju to ma szczególne znaczenie! Ostatnio podobne przyjęcie spotkało mnie w Hiszpanii – w Bilbao i Barcelonie. Fantastyczne przeżycie. Chcę więcej…
Istvan Grabowski: Ma Pani szalenie ciekawą, ale stresującą pracę. Jak ładuje Pani swoje akumulatory?
Kayah: – To ciekawe, ale właśnie podróżami. SPA jest nie dla mnie. Jestem aktywna. Aż do przesady. Nie umiem odpoczywać. Wiercipięta, jak mówiłam. No i miłość. To środek i cel.
Istvan Grabowski: Wśród licznych zadań zawodowych zaliczyła też Pani rolę trenera w programie telewizyjnym Voice of Poland. Czy w Pani odczuciu takie programy dają młodym wykonawcom szansę wybicia się na samodzielność?
Kayah: – Niech odpowiedzią będą fakty, a nie moje zdanie. Ilu z nich zrobiło prawdziwą karierę? Kiedy patrzę na Anię Dąbrowską Enej, czy Brodkę, a już z pewnością na Marcina Wyrostka, myślę, że warto ryzykować. Nie oszukujmy się jednak, że są to widowiska głównie nastawione na „igrzyska” i oglądalność kosztem uczestników. Bez silnej osobowości, bez samozaparcia i olbrzymiego talentu, mogą pomóc tylko na chwilę. To od artysty zależy co z tą chwilową popularnością dalej zrobi. Nic samo się nie wydarzy.
Istvan Grabowski: Co naprawdę sprawia Pani radość?
Kayah: – To dobre pytanie. Ludzie. Nie żebym potrzebowała otoczenia do samozadowolenia. Ale zawsze miałam taką naturę, że musiałam się dzielić wszystkim. Kiedy jest z kim, to sama radość. Oczywiście umiem kontemplować w samotności spacer po lesie, śpiew ptaków, promienie słońca, czy pyszną sałatkę, ale zgodnie z tym co kiedyś napisałam i wyśpiewałam – „lecz kiedy jesteś sam, choć cały świat u stóp, masz go tylko pół”.
Istvan Grabowski: Czego nie lubi Pani u siebie, a z czego czuje się dumna?
Kayah: – Ha! Mój „skorpionizm” często wodzi mnie na manowce… Każe mi wierzyć w szklankę do połowy pustą. Katastrofizm, czarne scenariusze, samokrytycyzm. Dumna jestem z faktu, że się nie wstydzę spojrzeć sobie w oczy. Nie zdradziłam swoich idei. Jestem dumna z tamtej Kasi, że się nie załamała, gdy nikt jej nie chciał. Że umiałam w dobie swojego największego boomu z Bregovicem postawić jednak na macierzyństwo i podjąć się trudnej misji pogodzenia życia prywatnego ze scenicznym. Nie żałuję moich decyzji. Czasem nawet nie byłam świadoma. Ale jakaś siła wyższa kierowała mną. Dumna jestem z Kayaxu, naszych relacji, naszych osiągnięć. Czasem z siebie też bywam… Tak na co dzień. Ze zwykłych rzeczy, że coś umiem ugotować itd.
Istvan Grabowski: Czy obawia się Pani upływu czasu?
Kayah: – Tylko w kontekście strat. Odchodzenia, bliskich najbardziej. Ale przecież „jedyne niezmienne, to że wszystko się zmienia”, jak już śpiewałam ze Smolikiem.
Istvan Grabowski: Jak widzi Pani siebie za 20 lat?
Kayah: – Nie katujcie mnie! Nie widzę w ogóle, to za daleko. Raczej lepiej zapytać, jak się widzę dziś, ale dziś to też już przełom dnia i nocy.
Istvan Grabowski: O czym marzy uznana artystka i producentka?
Kayah: – O tym, co każda kobieta… Kochać i być kochaną. Mieć zdrową i lojalną rodzinę, zdrowe i rozsądne dziecko, żyć w bezpiecznym i szanującym obywatela kraju, o pokoju na świecie… A wy?
tekst : Istvan Grabowski
zdjęcia: Piotr Porębski/Kayax
opracowanie: Gwalbert Krzewicki