Istvan Grabowski: Gitarzysta, kompozytor, szef popularnego zespołu, organizator festiwali muzycznych (blues, reggae, jazz, metal) oraz dyrektor Akademickiego Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa” w Toruniu. Czy tytuł człowiek – instytucja jest adekwatny do tego, co pan robi?
Maurycy Męczekalski: Poza aktywnością muzyczną, organizuję też od lat bardzo duży festiwal teatralny (8 dni na 3 scenach) oraz literacki. Te festiwale są mi bardzo bliskie i poświęcam im bardzo dużo uwagi, czasu i energii. Przygotowanie festiwalu teatralnego to 2-3 miesiące codziennej pracy, bo składa się on z prawie 30 różnych wydarzeń. Ogromnie dużo czasu zajmują mi obowiązki wynikające z prowadzenia Akademickiego Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa”, na które składa się kilka mniejszych jednostek i 2 duże obiekty, gdzie są 4 wielofunkcyjne sceny, 2 galerie sztuk plastycznych, kino, a w ciągu roku odbywa się około 300 wydarzeń kulturalnych i uniwersyteckich. Bez wątpienia jest tak, że wydarzenia tworzą ludzie, nic nie powstaje samoistnie. Jednak ocenianie, wartościowanie i definiowanie tego, co robię pozostawiam innym.
Istvan Grabowski:Co sprawiło, że został pan pracoholikiem?
Maurycy Męczekalski: Mimo tego, że jestem dość zajętym człowiekiem i działam na wielu płaszczyznach, nie uważam się za pracoholika. Mam po prostu dość szerokie zainteresowania i wiele pasji, które w naturalny sposób i w miarę możliwości staram się realizować. Życie dookoła jest bardzo ciekawe, wiele się dzieje wokół nas. Ogromną przyjemność sprawia mi nie tylko uczestniczenie, ale wręcz kreowanie nowych wydarzeń. Już jako dziecko dużo czytałem, wiele rzeczy mnie interesowało – geografia, historia, przyroda, sport, ale pamiętam, że często w poniedziałek, kiedy spotykałem się z kolegami z klasy, którzy gdzieś byli, coś robili w sobotę lub niedzielę, w czym ja nie uczestniczyłem miałem poczucie, że coś mnie ominęło, coś straciłem. Zawsze byłem po prostu aktywny, zachłanny na życie. Myślę jednak, że nie można tego określić jako pracoholizm. Zresztą ja bardzo dużo wypoczywam. Jeżdżę na rowerze, chodzę po górach, często czytam, rozmawiam z żoną, rozmyślam.
Istvan Grabowski: Czy blues może być sposobem na życie? Jest pan przecież absolwentem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Maurycy Męczekalski: Blues oczywiście może być sposobem na życie. Znam kilka takich osób również w Polsce. Zresztą nie dotyczy to wyłącznie muzyków. Można o bluesie pisać, realizować audycje radiowe, być wydawcą płyt, organizować festiwale i koncerty itd. Dla mnie blues, a może szerzej muzyka również stałą się sposobem na życie, a miałem również inny wybór, bo pod koniec studiów, a później również już jako absolwent mojego uniwersytetu otrzymałem propozycję pracy naukowej. Pewnie byłbym już teraz przynajmniej doktorem habilitowanym? Jednak nie żałuję swojego wyboru. Poza tym w dalszym ciągu, oczywiście tylko w pewnym zakresie, utrzymuję kontakt z nauką.
Istvan Grabowski: Kiedy ujawnił pan zainteresowanie muzyką dwunastu taktów?
Maurycy Męczekalski: To dość ciekawa historia. Do bluesa właściwie doszedłem sam i to bardzo wcześnie, bo już w szkole podstawowej. Starszy o 3 lata kuzyn pokazał mi radiowy Program 3, który pochłonął mnie zupełnie i otworzył na świat nieznanych dźwięków i literatury. Słuchając Trójki odkrywałem dla siebie co chwilę nowe przestrzenie. Jedną z nich był blues. Pamiętam audycje :”Blues wczoraj i dziś” Marii Jurkowskiej i „Bielszy odcień bluesa” Manna i Chojnackiego. Oczarowała mnie ta muzyka i zacząłem po prostu jej słuchać.
Istvan Grabowski: Co intrygującego odkrył pan w bluesie?
Maurycy Męczekalski: W zasadzie trudno powiedzieć. W tej muzyce jest jakiś magnetyzm. Może chodzi o to, że blues jest podstawą rock and rolla, hard rocka, ale również jazzu. Jest po prostu filarem współczesnej muzyki rozrywkowej.
Istvan Grabowski: Trzydzieści dwa lata temu stworzył pan w Toruniu zespół Tortilla Flat. Co zdecydowało o wyborze nazwy?
Maurycy Męczekalski: To już tyle lat? Staram się o tym nie myśleć? Nazwa powstała w ciekawy sposób. Zespół już istniał, mieliśmy próby i przygotowaliśmy repertuar. Otrzymaliśmy zaproszenie od organizatorów toruńskich Juwenaliów, żeby zagrać koncert. Pamiętam, że bardzo nas ucieszyła ta propozycja, jednak pojawił się problem – nie mieliśmy jeszcze nazwy, a organizatorzy musieli umieścić nas na plakacie. Jako samozwańczy szef zespołu i jedyny student w naszym gronie otrzymałem 24 godziny na znalezienie nazwy, a ponieważ interesowałem się literaturą amerykańską i namiętnie czytałem Steinbecka, mój wybór padł na znakomitą powieść „łotrzykowską” Tortilla Flat. Żeby było ciekawiej nie zagraliśmy wtedy tego koncertu. Już nawet nie pamiętam dlaczego, ale nazwa pozostała.
Istvan Grabowski: Nadal chętnie pan sięga pan po literaturę amerykańską?
Maurycy Męczekalski: Tak. Przez pewien okres preferowałem bardziej literaturę iberoamerykańską, jednak wróciłem do pisarzy północnoamerykańskich. Od wielu już lat moim ulubionym jest Kurt Vonnegut.
Istvan Grabowski: W ciągu ponad trzydziestu lat przez zespół przewinęła się galeria muzyków i solistek. Co było powodem tych zmian? Muzycy nie potrafili się zaaklimatyzować, czy nie wytrzymywali tempa pracy?
Maurycy Męczekalski: Wyczerpująca odpowiedź na to pytanie zajęłaby mi kilkanaście stron, albo i więcej. Po prostu, co człowiek to inna historia. Rozstawaliśmy się z bardzo różnych powodów. Były powody artystyczne, organizacyjne, rodzinne, a nawet zdrowotne. Jednemu z muzyków żona zabroniła jeździć na koncerty, ktoś inny nie wytrzymał tempa – wolał spokojne życie zamiast zwariowanego życia muzyka, ktoś postanowił zająć się solową karierą, jedna z wokalistek założyła rodzinę, pojawiło się dziecko, dla kogoś było za mało pieniędzy za koncerty i tak dalej.
Istvan Grabowski: Gracie autentycznego bluesa elektrycznego. Gdzie szuka pan inspiracji?
Maurycy Męczekalski: Muzyków bluesowych, a tym bardziej płyt i nagrań nie da się policzyć. Uczestniczę w festiwalach i koncertach, słucham dużo muzyki. Inspiracje można znaleźć wszędzie. Często w amerykańskich filmach są znakomite ścieżki dźwiękowe, dostaję płyty różnych wykonawców, słucham radia.
Istvan Grabowski: Na koncertach wykonujecie sporo bluesowych coverów. Brzmią one jednak inaczej od oryginału. Czy nadawanie im ekspresyjnego pazura jest waszym patentem na akceptację słuchaczy?
Maurycy Męczekalski: Miło to słyszeć. Ambicją każdego muzyka, kiedy wykonuje czyjeś kompozycje jest nadanie im własnego wyrazu. Nie ma sensu grać dokładnie tak, jak ktoś już zagrał. Wtedy lepiej posłuchać oryginalnego nagrania.Brzmienie, styl zespołu jest sumą interpretacji i sposobu gry każdego z muzyków. Każdy wnosi do stylu, brzmienia zespołu coś swojego.
Istvan Grabowski: Zagraliście ponad 1200 razy w kraju i za granicą. Kto przychodzi na wasze koncerty?
Maurycy Męczekalski: Na koncerty przychodzą bardzo różni ludzie, jednak nie można ukrywać, że odbiorcami takiej muzyki są raczej osoby dojrzałe. Młodzi ludzie nie słuchają raczej bluesa. Nie ma go w radio, w telewizji. W Polsce jest tylko jedno pismo poświęcone bluesowi. Czasem zdarza się przypadkowa publiczność, ale na festiwalach, czy w klubach jest publiczność, która zna się na muzyce. Dla takiej publiczności gra się z największą przyjemnością.
Istvan Grabowski: Identyfikowany jest pan z gitarą o charakterystycznym stylu i brzmieniu. Gdzie zgłębiał pan sekrety tego instrumentu?
Maurycy Męczekalski: Jako dziecko pobierałem lekcje gry na fortepianie i akordeonie. Grałem wtedy repertuar klasyczny oczywiście z nut. Za gitarę zabrałem się bardzo późno. Miałem już 18 lat. Jestem w tej dziedzinie całkowitym samoukiem. Nie miałem w życiu ani jednej lekcji gry na gitarze. Owszem, podpatrywałem czasem innych, na przykład na koncertach. Jako nastolatek chodziłem na koncerty bluesowe i jazzowe. Siadałem w pierwszym rzędzie i podglądałem gitarzystów. Później w domu próbowałem odtworzyć ciekawe akordy, czy skale. Dużo ćwiczyłem. Po latach doszedłem do wniosku, że nie ważna jest szybkość i ilość dźwięków, które się zagra. Najważniejsze jest brzmienie.
Istvan Grabowski: Zabiera pan w trasy koncertowe kilka instrumentów. Do którego ma pan sentyment?
Maurycy Męczekalski: Mam w tej chwili 8 gitar. Nie zabieram wszystkich na koncerty, bo nie ma to sensu, ale 2-3 gitary trzeba zawsze mieć, choćby z powodów praktycznych. Zaczynałem swoje profesjonalne granie na Ibanezie, który mi skradziono kiedyś w trasie. Później była era Fendera Stratocastera. Kilka lat grałem na Epiphone, później na Gibsonie SG. Od 3 miesięcy jestem szczęśliwym posiadaczem Gibsona Les Paul Studio. To świetna gitara. Jestem teraz na etapie fascynacji tym instrumentem.
Istvan Grabowski:Jest pan nadwornym kompozytorem Tortilli. Jak powstają pańskie utwory?
Maurycy Męczekalski: Są właściwie dwa sposoby. Najwięcej utworów powstaje w domu, kiedy gram na gitarze akustycznej. Przychodzi mi w tedy do głowy dużo pomysłów. Niektóre utwory powstają ot tak, nie wiadomo właściwie skąd. Bierzesz gitarę, zaczynasz grać i nagle spod palców wybrzmiewa jakiś riff, sekwencja akordów, melodia. Czasem pomysły pojawiają się na próbie. Wtedy jest okazja, żeby od razu spróbować instrumentacji i aranżacji utworu.
Istvan Grabowski: Ostatnia płyta pańskiego zespołu ukazała się dwanaście lat temu? Skąd tak długa przerwa? Nie czuliście potrzeby nagrania czegoś nowego?
Maurycy Męczekalski: Jest kilka przyczyn. Wydanie płyty nie ma w tych czasach decydującego znaczenia dla funkcjonowania zespołu bluesowego. W czasach internetu rynek płytowy się załamał. Ludzie nie kupują płyt. Muzykę ściąga się z sieci. Brak nowej płyty wynika też z braku stabilizacji składu. Kilka lat temu byliśmy bliscy wydania płyty koncertowej, ale ówczesna wokalistka odeszła z powodów rodzinnych. Nie było sensu nagrywać płyty, kiedy miało się świadomość, że za kilka miesięcy będzie już inna wokalistka. Do nagrania płyty zespół w danym składzie powinien dojrzeć. Tak, czy inaczej kolejna płyta będzie koncertowa. Jest już nawet tytuł: 5!Live!
Istvan Grabowski: Mieliście okazję grać koncerty z gigantami polskiego jazzu. Nie wyczuwało się między wami bariery pokoleniowej czy muzycznej?
Maurycy Męczekalski: Od pewnego czasu staram się, żeby w naszej muzyce był obecny jazzowy puls. Dlatego zapraszam znakomitości polskiego jazzu. Koncertowaliśmy i nagrywaliśmy już z: Janem Ptaszynem Wróblewskim, Wojtkiem Karolakiem, Markiem Stryszowskim, Adamem Wendtem. Tak się składa, że kiedyś byli to moi idole, a teraz są po prostu moimi kolegami. Oczywiście, to ogromny zaszczyt grać z takimi muzykami, ale znajomość z nimi i koleżeńskie relacje bardzo ułatwiają współpracę. Jednak wiem, że dla niektórych moich kolegów i koleżanek z zespołu to było ogromne przeżycie
Istvan Grabowski: Sporo podróżujecie po świecie. Które miejsca warte były odwiedzenia?
Maurycy Męczekalski: Właściwie każdy wyjazd jest ciekawy. Z każdym związane są wspomnienia. Na przykład nasz wyjazd na Węgry. Wtedy pierwszy raz widziałem Dunaj. Pamiętam też nieskończone pola słoneczników, aż po horyzont. Bardzo lubimy grać w Holandii. Jest tam świetna bluesowa publiczność. Oni znakomicie reagują na bluesa. Mile wspominam też wyjazd do Francji. Odwiedziliśmy wtedy przy okazji Cannes i Niceę. Take wyjazdy to nie tylko koncerty, ale świetna okazja do poznania kraju. Lubię, kiedy zjeżdżamy z autostrady i jedziemy lokalnymi drogami. Odwiedzamy jakieś urocze miasteczka, poznajemy ludzi. Ale bywały też trudne chwile. Kiedyś graliśmy na festiwalu na południu Słowacji. W drodze powrotnej zepsuł nam się samochód. Była niedziela, wszystko pozamykane, pusto na drogach. Udało się nam w końcu znaleźć mechanika, ale musieliśmy zostawić samochód w warsztacie. Wracaliśmy wtedy do domu pociągiem. Jakież było nasze zdziwienie, gdy znaleźliśmy się na dworcu kolejowym w niewielkim mieście i okazało się, że za godzinę mamy bezpośredni pociąg do Warszawy.
Istvan Grabowski: Muzyka towarzyszy panu na okrągło. Czy zna pan dobry sposób na odreagowanie miłej skądinąd, ale absorbującej profesji?
Maurycy Męczekalski: Bardzo lubię słuchać radiowej Dwójki. Tam prezentują prawie wyłącznie muzykę klasyczną i jazz. Zupełnie nie ma bieżącej polityki, a co najważniejsze żadnych reklam. Góry i przyroda to dla mnie miejsca w które często uciekam. Bardzo lubię podróże. Zawsze znajduję taki czas, kiedy zostawiam wszystko i ruszam gdzieś daleko. Często z powodów logistycznych nie zabieram wtedy gitary (samolot). To okazja do całkowitego oderwania się od codzienności. Bardzo lubię planować takie wyjazdy. Wymyślam jakieś miejsce, kupuję wtedy mapy, przewodniki. Moja żona jest wtedy mniej zadowolona, bo ona wolałaby pojechać gdzieś bliżej, no i wiąże się to często z dużymi wydatkami. Dla mnie to wspaniała sprawa, kiedy ma się perspektywę wakacji i całkowitej beztroski.
Istvan Grabowski: Co daje panu szczególną satysfakcję?
Maurycy Męczekalski: Każde działanie, które kończy się sukcesem, daje satysfakcję. Może to być udany festiwal lub koncert, remont domu, wyjazd, napisany artykuł, zdany egzamin. Oczywiście zawsze związane jest to z pracą, wysiłkiem, często stresem. Ale ważny jest efekt końcowy, sukces. Wiele satysfakcji dają mi góry. Kilka lat temu brałem udział w wyprawie w Himalaje. Było ciężko. To był trekking, ale w najtrudniejszym wydaniu. Doszliśmy do Everest Base Camp, zdobyliśmy Kala Patthar. Ten szczyt ma wysokość 5.550 m.npm. To wyżej niż Alpy. W Himalajach widziałem Mount Everest, Lhotse. Cho Oyu jak na dłoni. Przez miesiąc prawie codziennie wstawaliśmy o 4-5 rano. Miałem ogromną satysfakcję, że dałem radę, że wytrzymałem tę wyprawę fizycznie i psychicznie, praktycznie bez żadnego przygotowania. Ale warto było. Widoki dosłownie zapierały dech w piersiach. Jestem też zdobywcą Dużej Złotej Górskiej Odznaki Turystycznej. Ta odznaka ma 7 stopni. To trochę jak w szkole. Zdajesz z klasy do klasy. Zajęło mi to 16 lat. Co roku 2-3 razy byłem w górach – kilka dni, czasem 2 tygodnie. Przeszedłem na własnych nogach z plecakiem ponad 1.600 km, całe polskie Karpaty i Sudety. Ludzie pytali mnie po co to robię? Czy będę coś z tego miał? W kategoriach materialnych zdobycie takiej odznaki nie daje nic. Chodzi o czystą satysfakcję. Wyznaczyłem sobie cel i konsekwentnie go realizowałem. Finis coronat opus jak mawiał Owidiusz. I to jest piękne.
materiał: Radio Biper Biała Podlaska
tekst: Istvan Grabowski
zdjęcia: autor
opracowanie: Gwalbert Krzewicki