Rodzina Remeszów
Biegnąc myślą śladami zbrodni hitlerowskiej,
chcę wspomnieć o pewnej rodzinie koszołowskiej.
Otóż we wsi Koszoły, a w gminie Łomazy
żyła zacna rodzina Remeszów bez skazy.
On miał na imię Jakub, a Elżbieta ona,
byli wzorem dla innych jako mąż i żona.
Pracowici, rzetelni, szlachetni, uczciwi,
a chociaż małorolni, czuli się szczęśliwi!
Mając rolniczym trudem spracowane dłonie,
pracowali uczciwie na swoim zagonie.
Szli do pracy o świcie, nim słońce zaświeci,
by zdobyć chleb dla siebie i dla swoich dzieci.
A dzieci mieli dwoje, dwóch synków kochanych:
starszy Staś, młodszy Józio – o buziach rumianych.
Był też ojciec Jakuba we własnym mieszkaniu,
starszy dziadek Jan Remesz na swym utrzymaniu.
Gospodarzem – rolnikiem był z dziada pradziada,
więc rad był mu syn Jakub i synowa rada.
Był to człowiek, co wszystkich uprzejmością darzył,
z każdym chętnie żartował i mile pogwarzył.
Słowem – był on człowiekiem dobrym i wspaniałym.
Pamiętam, kiedy byłem jeszcze chłopcem małym,
on mnie chwytał z radością jakąś ujmującą,
i tarł mą twarz chłopięcą, swą brodą kłującą.
Był też wśród tej zacnej Remeszów rodziny,
szwagier Jakuba z wioski pod nazwą Rowiny.
Zwał się Pradiuszyk Józef, u teścia pracował,
bo dom miał daleko, więc tu zanocował.
Po skończonym dniu pracy, kiedy noc zapada
rodzina na spoczynek udaje się rada.
Nie wiedząc, że zbliża się tak straszliwa bieda,
matka już czule swe dzieci do snu układa.
I wnet cała rodzina, nie czując nic złego,
usnęła najspokojniej snem sprawiedliwego.
Po znojnym dniu wypocząć trzeba należycie,
aby jutro do pracy znów wstać o świcie.
Nie wiedzieli, że to ich spoczynek ostatni,
że za chwilę się znajdą w hitlerowskiej matni,
z której niestety wcale się nie wydobędą
i hitlerowskiej zbrodni ofiarami będą,
że ich czeka los straszny i bardzo niebezpieczny,
wyrwani ze snu przyjdą na spoczynek wieczny.
Straszny demon nad Polską mścił się umęczoną,
więc i oni powiększą męczenników grono.
Oto wśród ciszy nocnej, zbóż i kwiatów woni,
słychać złowrogi terkot maszynowej broni.
Straszny odgłos zamącił uszy letniej nocy,
strach i groza, krzyk, lament, wzywanie pomocy.
Sypią się gęsto kule, już płonie stodoła
i ktoś w panicznej trwodze o ratunek woła.
Słychać pośród pożaru płomieni syczących
rozpaczliwy jęk dzieci „mamo!” wołających.
Lecz cóż mogła poradzić ich nieszczęsna mama,
gdy ze ściśniętym sercem szła też na śmierć sama?
Bestialscy faszyści, okrutni bez miary,
już wywlekają z domu niewinne ofiary.
Jak drapieżne sępy w swe potworne szpony
chwytają swe ofiary, wlokąc na zagony.
I gdy na śmierć okrutną wszystkich wywleczono,
na polu jakby snopki rzędem ułożono.
Już stosują swój system hitlerowcom znany:
wylot lufy w tył czaszki już wycelowany.
Wtem rozległa się salwa, lufy ogniem błysły,
z pięciu głów męczenników krwi fontanny trysły
w górę, jakby o pomstę do nieba wołając.
Potem krew wsiąkła w piasek, ziemię uświęcając.
Padł Jakub na tę ziemię przez siebie oraną
wraz ze swą Elżbietą, żoną ukochaną,
na ziemię, co uprawiał własnymi rękami.
Padł wraz z żoną, szwagrem i małymi synkami.
Wszyscy śpią już snem śmierci, już na nic nieczuli,
a ta ziemia jak matka ich wszystkich utuli.
I chociaż noc się skończy i przyjdzie świtanie,
już ani mąż ani żona do pracy nie wstanie.
Pracowitej, rolniczej rodzinie Remeszów
nie trzeba już narzędzi, broni, pługów, lemieszów,
bo spoczywają teraz w śmierci majestacie,
zakończywszy swe życie w straszliwym dramacie.
Lecz najstraszliwszy dramat, brzmiący wprost piekielnie,
a który muszę teraz opisać oddzielnie,
przeżył dziadek Jan Remesz, zacny ojciec Jakuba.
W tym dramacie nań spadła najstraszliwsza próba.
Ach, kogóż dziś okropny ten fakt nie rozczuli?
Staruszek, chcąc uniknąć hitlerowskiej kuli,
myśląc, że swoje życie uratować może,
w ogólnym zamieszaniu ukrył się w oborze.
Lecz ledwie poczynił heroiczne kroki,
krwawa łuna pożaru już barwi obłoki.
Już słup czarnego dymu pod niebo się wzbija,
a starzec w strasznej kaźni jak robak się zwija.
Cierpiał straszliwe męki nim ducha wyzionął,
bo w płonącej obórce żywcem wraz z nią spłonął.
Paląca obórka słomą kryta, mała,
krematoryjnym piecem dla niego się stała.
Czyjś głos, nabrzmiały trwogą, wrzasnął gdzieś w oddali:
„Ratujcie dobrzy ludzie, tam dziadek się pali!”
Ale ludziom trwającym na tym posterunku
nie było żadnej szansy myśleć o ratunku.
Każdy dygotał ze strachu jak liść osinowy,
drżąc o swe własne życie, o swe własne głowy.
Jedynie pomoc bliźnim nieść zawsze ofiarna,
przybyła gasić ogień nasza straż pożarna,
bo wskutek straszliwego, zbrodniczego dzieła,
byłaby może cała nasza wieś spłonęła.
Ciała pomordowanych, we krwi ubroczonych,
jak również zwłoki dziadka przez ogień zwęglone
w nastroju przygnębienia, w powszechnej żałobie
złożono tymczasowo w jednym wspólnym grobie.
Potem dalsza rodzina wśród wielkiej żałości
przeniosła stąd poległych męczenników kości.
Chociaż wielkie trudności z przeniesieniem miała,
lecz na cmentarzu w Huszczy ze czcią pochowała.
Na samym końcu wioski, przy samym lasku,
stoi pomnik wspaniały na wzgórku, na piasku,
który po wieczne czasy ludziom przypomina,
że tu zamordowana Remeszów rodzina.
Że ich krew wsiąkła na tym miejscu właśnie,
że pamięć wśród rodaków o nich nie wygaśnie.
W odrodzonej ojczyźnie jest już czas spokojny,
a więc Państwo Ludowe dziś ofiarom wojny,
fundując te pomniki, cześć należną głosi
i jako bohaterów na piedestał wznosi.
Tych pomników jest gęsto po miastach i siołach
i wzniesiono go również Remeszom w Koszołach.
Pewnej pięknej niedzieli przy jakimś święcie
Właśnie było tego pomnika odsłonięcie.
Wśród wielkiej rzeszy ludu, dostojnych gości,
sam również brałem udział w tej uroczystości.
Gdy spadała zasłona, co pomnik skrywała
rozszumiały się wierzby, orkiestra zagrzmiała,
ludzie z wielkim szacunkiem schylili swe głowy.
Wtem orkiestra zagrała nasz hymn narodowy,
a potem nastąpiło piękne przemówienie
i na płycie złożono ze wstęgami wieniec,
i zapalono znicze, a lud ze wzruszeniem
uczcił pamięć poległych chwilowym milczeniem.
I niejeden łzę uronił dla poległych w darze,
a zaciągnięto także honorowe straże
z OSP oraz z dzielnej harcerskiej drużyny,
które miały się tu zmieniać co pół godziny.
A w pobliskim gaiku ptaszki wciąż śpiewały,
jakby one wraz z ludźmi cześć swą oddawały
przedziwną kołysanką. Wciąż ich szczebiot płynie
uśpionej już snem wiecznym Remeszów rodzinie.
Kiedy tylko przechodzę tam, obok pomnika,
jakieś dziwne uczucie me serce przenika
i przystanąwszy przed nim na chwilkę w bezruchu
takie sobie pytanie wciąż zadaję w duchu:
za co ich naznaczono strasznej śmierci znakami?
Czy za to, że się w Polsce urodzili Polakami?
Hitlerze! Nie skończyłeś potwornego dzieła,
bo mimo tylu ofiar Polska nie zginęła!
autor: Feliks Czubla (ur.1913r., zm. 1996r.)
wiersz powstał w latach 70.– 80. XX w.
materiał: gmina Łomazy
tekst: Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Tłoka”
zdjęcie: arch. Radio Biper