Istvan Grabowski: W młodości stworzył pan w Białej Podlaskiej punkową grupę Tabes, która dwukrotnie (w 1986 i 1987 roku) koncertowała na festiwalu młodej muzyki rockowej w Jarocinie. Był pan jej gitarzystą i kompozytorem. Niektóre utwory można do dziś słuchać na kanale YouTube. Czy muzyka była dla pana formą odreagowania na to, co działo się dookoła?
Piotr Kowieski: Tabes założyliśmy, jako grupa przyjaciół. Powstał w 1984 roku po powrocie z pierwszego Jarocina, na którym wspólnie byliśmy. Trzeba dodać, że uważam, iż był to najlepszy festiwal z wieloma już dziś kultowymi zespołami, bardzo ważnymi dla nas do dziś np. Siekiera. Byliśmy młodzi, zbuntowani no i zaangażowani w ruch „punk”. Działająca w Białej Podlaskiej „załoga punkowa” skupiała podobnie myślących, słuchających tych samych kapel zbuntowanych młodych ludzi. Załogę nazwaliśmy „Thabes of Army”. Stąd już krótka droga do założenia własnego zespołu i wykrzyczenia i zamanifestowania swojego buntu. Jak wspomniałem był rok 1984 -tak powstał Tabes. Nazwa to oczywiście skrót od nazwy bialskiej załogi punkowej. W Tabesie grałem na początku na gitarze basowej, by po jakimś czasie przejść na gitarę prowadzącą. Wynikało to z potrzeby wzmocnienia i poszerzenia brzmienia zespołu a wynikało z rozwoju muzycznego kapeli. Brzmienie Tabesu miało być potężne i wydaje mi się, że takie było, zwłaszcza, jeśli chodzi o krąg krajowego punk rocka. Graliśmy na tyle sprawnie, że zakwalifikowaliśmy się na Festiwal Muzyków Rockowych w Jarocinie w 1986 roku na małą, a w 1987 na konkursową scenę. Wypadałoby dodać, że zespół zaczynał próby w małej kanciapce w piwnicy Zespołu Szkół Zawodowych na Brzeskiej. By po jakimś czasie przenieść się do świetlicy Bialskich Zakładów Meblowych, dziś już nieistniejących przy ulicy Stodolnej, by w ostateczności wylądować w Wojewódzkim Domu Kultury w małej sali mieszczącej się koło Szkoły Muzycznej. Otwierało to całkiem nowe możliwości, WDK dysponował profesjonalnym, jak na tamte czasy sprzętem muzycznym.
Istvan Grabowski: Jako ciekawostkę dodam, że w tej ostatniej placówce przez krótki czas opiekunem muzycznym zespołu był Jarek Michaluk Do muzycznych korzeni powrócił pan jeszcze w 2002 roku, tworząc z dawnym kolegą z Tabesu alternatywny projekt Sobie a muzom. Nadal interesuje się pan muzyką?
Piotr Kowieski: Tak projekt „Sobie a muzom” powołaliśmy do życia w 2002 ze starożytnym kumplem i przyjacielem wokalistą Tabesu Arkiem Dudykiem. Był on spowodowany po trosze z chęci powrotu do muzyki, a trochę z potrzeby kreatywności, no i sprawdzenia siebie po latach. Największym jednak impulsem było pojawienie się komputerów PC i możliwościami, jakie stwarzały. Sprawiały, że w zaciszu domowym można było zrobić samemu muzykę od A do Z. My z założenia chcieliśmy z Arkiem robić muzykę inną, niż w Tabesie. Nie gitarową Wynikało to też z tego, że w tamtych czasach brzmienie nagrywanych na PC gitar pozostawiało wiele do życzenia. Chcieliśmy też grać spokojniej (przywilej wieku). Stworzyliśmy około trzydziestu utworów (materiał jakby nie patrzeć na trzy płyty). Utwory pisałem ja za warstwę tekstową odpowiadał Arek. Może kiedyś uda się gdzieś je wydać.
Istvan Grabowski: Dziesięć lat później zadebiutował pan w Galerii Podlaskiej samodzielną wystawą malarstwa. Co skłoniło pana do sięgnięcia po farby i pędzel?
Piotr Kowieski: W 2012 roku miałem wystawę w Galerii Podlaskiej Mógłbym odpowiedzieć, jak wielu malarzy nie kształconych kierunkowo (sam zresztą tak kiedyś mówiłem), że farby i pędzle to moi nieodłączni towarzysze od wczesnego dzieciństwa. Prawda jest jednak taka, że na poważnie malowaniem zająłem się dopiero na studiach i to pod ich koniec. W akademiku waletowałem z kumplem studiującym zresztą ze mną na jednym roku, który był zapalonym malarzem (też amatorem) Rozkładał on swój warsztat malarski w każdym możliwym wolnym czasie i malował, a ja niejako przy okazji nauczyłem się naciągania płótna na blejtramy, gruntowania, werniksowania. Tematy malarskie kolegi w ogóle mnie nie interesowały (geometryzowanie), a warsztatu nauczyłem się mimochodem. Reszta to kwestia pasji, wrażliwości i pracowitości. Na tę nie narzekałem.
Istvan Grabowski: Opinie widzów były zdecydowanie pozytywne. Czy kształcił się pan w tym kierunku?
Piotr Kowieski: Dziękuję, to miłe, ale opinii jest tyle, ilu oglądających. Jedni są zauroczeni, drudzy mniej. Na szczęście dla mnie nie ma krytykantów. Zdarzają się uwagi na ogół profesjonalistów – wszystkie wysłuchuję uważnie. Nie kształciłem się w tym kierunku. Skończyłem politologię na UMCS w Lublinie, a pracuję w Krajowej Administracji Skarbowej. Jestem celnikiem. Był w moim życiu okres, kiedy żałowałem, że nie kształciłem się w kierunku plastycznym, ale szybko mi przeszło.
Istvan Grabowski: Przyjął pan oryginalne motto, któremu pozostaje pan wierny do dziś: Sztuka jest po to, by niepokoić. Jakie malarstwo ceni pan wysoko?
Piotr Kowieski: Tak, uważam, że sztuka (nie tylko malarstwo) powinna intrygować, zmuszać do zastanowienia. Powinna sprawiać, że aura, specyficzny klimat, nastrój bijący z dzieła wywoływać u odbiorcy „dreszcz metafizycznego odczucia” (cytat za S. I. Witkiewiczem) Powodować stan, jakby dotykało się jakiejś tajemnicy. Może jestem naiwny, ale chciałbym, aby moje obrazy (mniej wiersze) wprowadzały odbiorcę w taki stan „drżącej duszy”. I właśnie takie malarstwo lubię i cenię.
Istvan Grabowski: Mówią o pana twórczości, że jest wyprawą do innego zgoła świata, rodzajem refleksji na ułomnością ludzkiej natury. Jacy artyści wydają się panu szczególnie bliscy?
Piotr Kowieski: Ciężko mi samemu mówić o swojej twórczości. Chciałoby się powiedzieć: „popełniłem ja – oceniajcie wy”, a ja mogę jedynie wysłuchać i przyjąć do siebie lub nie wasze uwagi. No, ale rzeczywiście tak się jakoś dziwnie składa, że interesuje mnie, jako twórcę to, co „trochę inne”. Jak roślina to rachityczna, bardziej ciekawa malarsko, dom to rozpadająca się drewniana chata z rozchwianymi żebrami krokwi i wzdętymi firankami. Wzdętymi od namiętności oczywiście. Albo pustymi czarnymi oczodołami okien – martwa i rozpadająca się. Może to z mojej strony pójście na łatwiznę, bo łatwiej wzruszać widza takimi rzeczami. Zauważyłem, że „ciągną” mnie tematy przemijania, odchodzenia „starego świata”, upływającego nieuchronnie czasu. A w następstwie tego (widać to szczególnie w próbach pisarskich) tęsknoty za dzieciństwem, beztroską w odcieniach sepii. Co do ulubionych malarzy, u mnie metafizyczny dreszcz wywołują niektóre obrazy Muncha, Sigmunda Freuda (wnuczka tego Freuda), niektóre Van Gogha. Kiedyś bardzo lubiłem Zdzisława Beksińskiego, ale mi przeszło. Za dużo tam kości i trumien, Ale on też powodował i powoduje drżenie mej duszy. Uwielbiam grafiki Brunona Schulza i rysunki odkrytego niedawno Wojciecha Grabowskiego.
Istvan Grabowski: Co w pańskim przypadku jest impulsem do malowania?
Piotr Kowieski: Zacznę od tego, że przytoczę maksymę mojego ulubionego pisarza i grafika Brunona Schulza. Cytuję „To największe nieszczęście -nie wyżyć życia” To jest mój największy impuls. A wiedziałem o tym i kierowałem tym nie znając jeszcze owej maksymy Schulza. To chęć pozostawienia czegoś po sobie, czegoś na miarę własnych możliwości, czegoś, w co włoży się cały swój wysiłek. To podjęta z zaangażowaniem próba odciśnięcia jakiegoś śladu, (choć ciut dłuższego, niż ten węglowy), że gdzieś tu byłem, coś czułem, z czymś się borykałem. Dotyczy to nie tylko malarstwa, ale też moich prób literackich. A przecież w owym „wyżyciu życia” chodzi o jak najwcześniejsze odkrycie, uzmysłowienie i wykorzystanie swojego talentu (każdy jakiś ma), no i „przekucie” go w pasję. Mnie cieszy i w jakiś sposób nakręca do działania możliwość borykania się z postawionymi samemu sobie i dla siebie wyzwaniami, czy to natury malarskiej, czy literackiej jakby to górnolotnie nie brzmiało.
Istvan Grabowski: Zapewne z racji wykonywanego zawodu, mógł pan malować w wolnych chwilach. Kiedy najlepiej się panu pracuje?
Piotr Kowieski: Jako twórca mam swój rytm wyznaczony obowiązkami związanymi głównie z pracą. Jako, że pracuję w systemie zmianowym, naturalnym pojawiającym się „okienkiem twórczym” był dzień, a raczej noc po nocy. Tak, noc po nocy to okres mojego „rozpasania twórczego”. Zadziwia pańska aktywność twórcza.
Istvan Grabowski: W przeciągu ośmiu lat zaliczył pan osiem wystaw indywidualnych i piętnaście zbiorowych. Ponadto wystawia pan na stałe w Galerii Sztuki Współczesnej w Gniewinie. Z jakim odbiorem widzów spotyka się pan na wernisażach?
Piotr Kowieski: To prawda. Zdarza mi się wystawiać i cieszę się z każdej takiej możliwości. Nieważne, czy jest to Osiedlowy Dom Kultury, czy też poważna Galeria. Nie jest to bynajmniej z mojej strony jakiś usilny pęd dowartościowującego się w ten sposób niespełnionego artysty. Jest to zresztą dziś o wiele łatwiejsze. Żyjemy w dobie internetu, mediów społecznościowych itp. Większość moich wystaw wzięła się zresztą stąd, że ktoś zauważył moje prace w internecie. Stąd wzięła się również współpraca z Galerią Sztuki Współczesnej w Gniewinie.
Istvan Grabowski: Pytam, bo mnie pańskie prace kojarzą się ze snem budzącym lęk. Nad zastygłymi w ruchu kwiatami, rozpadającymi się chatami czy legionami kościotrupów unosi się cisza i tajemnica.
Piotr Kowieski: Jeśli ma pan takie konotacje, to fajnie. Sen, cisza, tajemnica to te obszary, które idealnie nadają się do eksplorowania artystycznego. To moje ulubione tereny.
Istvan Grabowski: Pańskie obrazy umieszczone na najnowszej wystawie bialskiego środowiska artystycznego „Prezentacje” w Galerii Podlaskiej wyróżniają się nie tylko klimatem, ale i techniką malowania. Jak tworzy pan oryginalną fakturę płócien?
Piotr Kowieski: Obrazy zaprezentowane w Galerii są dość stare. Pochodzą z okresu, kiedy tworzyłem bardziej figuratywnie. Później celowo zarzuciłem ową figuratywność na rzecz umownie pojmowanego pejzażu. Faktura to sprawa czysto malarska i bierze się z tzw. walki z materią (to moja ulubiona walka). Lubię po prostu, jak na obrazie widać owe zmaganie. Nietrafione pociągnięcia pędzla, zacieki rzadkiej farby, prześwity, laserunki, skrobane impasty. Kiedyś stosowałem nawet tarty pumeks i piach. Takie obrazy są żywe. Nie lubię i staram się nie malować obrazów „wylizanych’. Dlatego też między innymi w muzyce lubię jazz – tam też zdarzają się chybione dźwięki i inne niespodzianki.
Istvan Grabowski: Pańskie dokonania plastyczne trafiły też na okładki płyt i stanowią ilustracje twórczości literackiej. Czy zamierza pan kontynuować te pasje?
Piotr Kowieski: Zdarzało się, ale bywało też, że odmawiałem. Cieszyłem się bardzo z możliwości zaprojektowania okładki płyty zespołu, który wygrał którąś tam edycję Must be the music Tym bardziej, że zespół zrobił na mnie duże wrażenie.
Istvan Grabowski: Ciekaw jestem, co skłoniło pana do pisania wierszy. W 2017 roku nakładem Towarzystwa Miłośników Podlasia ukazał się pański tomik „Oswajanie ciszy”. Nie są to grzeczne wiersze o miłości, jakimi karmią czytelników inni bialscy poeci. Co poprzez wiersz próbuje pan wyrazić?
Piotr Kowieski: Wiersze pisane przez lata ukazały się w tomiku z serii Towarzystwa Miłośników Podlasia. Przyczynił się do tego Grzegorz Michałowski inicjator owej serii, z którym znałem się prywatnie. Grzegorz wybrał wiersze i zredagował tomik. Niektóre ukazały się wcześniej w Kwartalniku Podlaskim jeszcze inne w Gościńcu Bialskim. Wiersze to równoległy kanał mojej twórczości. Kanalizuję w nich moje emocje. Mogą to być obawy, wspomnienia, zaciekawienie, zatrzymanie się nad czymś błahym i z pozoru nieważnym. Wiele z nich jest o miłości, ale nie tej ckliwej, lukrowanej. Moja miłość to chciałoby się powiedzieć pot i łzy, to upadki, ciche dni i plany naprawcze. Poezja wyrażana na swój sposób, z odrobiną przekory.
Istvan Grabowski: Z czym kojarzy się panu artysta?
Piotr Kowieski: Kiedyś mówiłem, że nie lubię tego słowa i tak jest. Uważam, że dziś jest to słowo często nadużywane. Internet zalany jest wszelkiej maści artystami. Myślę, że na określenie takie zasługują ludzie, których twórczość zostanie pozytywnie zweryfikowana przez czas. Choć z drugiej strony zdarzają się urodzeni artyści – ludzie, którzy wszystko dosłownie wszystko łącznie ze swoim życiem potrafią zamienić w sztukę przez duże S. A tak naprawdę w głębi duszy to chciałbym być artystą
Istvan Grabowski: Udało się panu zbliżyć do ideału?
Piotr Kowieski: W życiu daleko mi do ideału obojętnie, jakiego męża, ojca, syna. W sztuce też. Większość z tego, co namalowałem czy napisałem zrobiłbym dzisiaj inaczej, w inny sposób, Ale taka jest chyba natura życia. Pamiętajmy jednak o moim credo tzw. „wyżyciu życia”. Walka wciąż trwa.
Istvan Grabowski: Co o pańskich pasjach sądzą najbliżsi?
Piotr Kowieski: Ooo! Wchodzimy na grząski grunt. Generalnie wspierają mnie w tym, co robię. Problem jest taki, że czas nie jest rozciągliwy i nie biegnie wielotorowo jak w powieściach Tomasa Manna. Czas jest cenny i nieraz go brakuje, a jak poświęci się go więcej dla tzw. działań twórczych, to brakuje go w innym miejscu, i czasami bywa to przypadkiem małych nieporozumień.
jak ślimak
zostawić po sobie ślad
dłuższy niż węglowy
wgryżc się w życie
ze smakiem
jak ślimak
choćby na krótko
na moment
na trochę
na jakiś czas
na chwilę dłużej
niż stygnące wspomnienia
nowa nauka życia
uczymy się żyć
na nowo
łykamy życie zachłannie
rwanymi oddechami
porządkujemy rytmy
naszych serc
cyzelujemy oddechy
stały się krótsze i mniej pewne
nieoczywiste
źle nabrane
unikamy spojrzeń i bliskości
dezynfekujemy pocałunki
jak rany
nie oswoiliśmy się jeszcze ze śmiertelnością
ale proces trwa
kolekcjonujemy odcienie strachu
cała gama niepokojów
tęcza w odcieniach szarości
witamy się zdawkowo
mrugnięciami
przelotnie w biegu
i zmrożonymi uśmiechami
do wewnątrz
niektórzy szturchają się łokciami
znak pokoju tych czasów
pełen wachlarz naprędce wykształconych zachowań
przepisowa odległość
lateksowa rzeczywistość rąk
niepewność dotyku
zapach płynu bakteriobójczego zamiast perfum
drżenie duszy
zabawnie nieporadnie skrywany strach
tłumiony w rozpiętych między uszami
szmatkach
gumki napinają się niemożebnie
jak dni
które puchną strachem
i pęcznieją rutyną
nic to…
aby do Września
a potem dalej i dalej
do Stycznia
do Czerwca
do Grudnia
…do wynalezienia szczepionki
„niemoc”
zabrakło rąk
nie starczało słów
oddechy straciły miarowość
zyskały amplitudę
zdyszanego tchu
echem wydechów
w gąszczu powtórzeń
sekundy utknęły
w przełyku
nieskończonością
na czoło wystąpiły łzy
pot cisnął się do oczu
które traciły blask
dusza pruła się powolutku
kropelkami ciszy
dłonie świerzbiały bezczynnością
strefa komfortu
Bywa że czasami
zamykam się w szafie
z marzeniami
mam tu księżyc z bibuły
i ptaki z papieru
maluję
(bardziej gryzmolę)
coś piszę
zawieszony jak w niebie
między ubraniami
tu umiejętnie diagnozuję problemy
to tu formułuję plany działania
wyznaczam obszary i podobszary
zainteresowań
nie idę na żadne kompromisy
sam ze sobą
wciąż sobie zadaję pytania
ale ciągle brakuje mi minut na odpowiedź
świat przez dziurkę od klucza
wygląda groźnie
surowo i wytrawnie
piękny w swej istocie
wciąż jest
ciągle trwa
zostawiłem na śniegu ślady
do siebie
punkty odniesienia
na mapie parkietu
i nić po której
mam nadzieję
trafisz
w samo sedno
„nad miastem”
rozłóż ręce do lotu
nad miastem
nie bój się spójrz
niebo zakwitło alabastrowym blaskiem
pomkniemy nad kominami
i gzymsami
bez mapy
nad serpentynami dróg
i kwadratami podwórek
lot jak szaleńczy taniec
nad parkietem miejskich placów
dachami przybudówek
przemkniemy przez kuchnie
strychy
i antresole
zawieszone wysoko nad drzewami
nie bój się i chodź
w razie co zamiast spadochronów
mamy parasole
przelecimy przez głowy mieszkańców
amfilad podniebnych pokoi
i krzaki bzów
naprzeciw miłości
wbrew nienawiści
nie bój się
rozłóż ręce
leć i patrz
dziś lecimy nad moim miastem
listopad 2020
najpierw pogubiłem oddechy
a zaraz potem uciekł mi dzień
rozpłynął się między palcami
rozsypał minutami po łóżku
pokój wypełnił się po brzegi
niepokojem
czy dam radę wstać
czy dojdę
czy trafię
do ubikacji
i w klozet
i czy doczekam do nocy
i dalej
dalej do rana…
porządkuję myśli
i oddechy
ale wychodzi mi bilans
aż nadeszła noc i stanęła nade mną
ciemna i niespokojna
skłębiona trwogą
rozległa swą nieskończonością
podbita strachem
bez gwiazd, bez snów
pełna długich korytarzy
i zapadni
którymi spada się
głową w dół
(po okręgu)
bynajmniej nie w ramiona ukochanej
i ta uparcie powracająca myśl
że jestem śmiertelny
„figura zodiaku”
uszyłem cię
z tęsknoty
powiewu jesiennego i mgły
wyjąłem cię ze snu
aż stanęłaś prawdziwa
w przeciągu
tamtego popołudnia
wymyśliłem cię
wymarzyłem
długo kreśliłem plany
pasująca połowo
mój przyjacielu
ma afrodyto z burzanej piany
aż stanęłaś na progu
żywa w prostokącie blasku
wyjęta jak ziarnko z korca maku
życiowa do bólu panno
figuro zodiaku
tekst: Istvan Grabowski
zdjęcia: Piotra Kowieskiego ze zbiorów
opracowanie: Gwalbert Krzewicki
3 Responses
Kiedy przeczytałem ten wywiad, postanowiłem napisać do niego komentarz. Poruszyło mnie zdanie, że „inni bialscy poeci piszą ckliwe wiersze o miłości”. Jestem jednym z bialskich poetów. Żeby zrozumieć moje wiersze, trzeba mnie znać. Napisałem w swoim życiu ponad 300 wierszy. W mojej twórczości zbadałem najmroczniejsze zakątki mojej duszy. To, że piszę jasne wiersze, nie świadczy o mojej infantylności, ale o tym, że w mojej duszy zwyciężyło dobro. Piotrze. Nie tylko mroczni poeci są wartościowi, ale ci, którzy namalują piękne kwiaty nawet na czarnym tle. Co ciekawe moje wiersze lubią ludzie dojrzali. Jestem dumny, że daję ludziom nadzieję. Są poeci , którzy poszli w czerń. Mam tu na myśli np Roberta Gawlińskiego. Ja jestem jasnym poetą. Cenię każdą poezję, która jest autentyczna. Pesymizm jest łatwy. Chcę w swoich wierszach być w empatii z innymi poetami. Cenię Twoje obrazy i nie chcę ich oceniać. Zachęcam do poznania całej mojej twórczości.
Ja nie oceniam twoich wierszy. W zapisie rozmowy wkradły się błędy edytorskie na które nie miałem wpływu:
1. „W przeciągu ośmiu lat zaliczył pan osiem wystaw indywidualnych i piętnaście zbiorowych”
2. „Ciekaw jestem, co skłoniło pana do pisania wierszy. W 2017 roku nakładem Towarzystwa Miłośników Podlasia ukazał się pański tomik „Oswajanie ciszy”. Nie są to grzeczne wiersze o miłości, jakimi karmią czytelników inni bialscy poeci.”
TO SĄ PYTANIA REDAKTORA A NIE MOJE ODPOWIEDZI – myślałem że czytający wychwycą ten techniczny błąd.
Jeszcze jeden dotyczy samych prezentowanych wierszy: „dziś lecimy nad moim miastem” to końcówka wiersza poprzedniego nie tytuł następnego
Dziwię się komentarzowi Repleya. Każdy ma możliwość komentowania dostępnej publicznie twórczości poetyckiej po swojemu. W pytaniu nie padło żadne nazwisko. Trzeba być osobą bardzo przewrażliwioną na swym punkcie, aby odebrać to właśnie do siebie. Różni autorzy różnie piszą i trudno im mieć to za złe. Wkurzające jest, jeśli ktoś ma patent na nieomylność i uważa, że jest geniuszem za życia. W poezji tak łatwo nie ma. Jednemu się spodoba, a stu będzie przeciw. Trzeba z pokorą czytać co inni myślą na ten temat, a nie zakładać z góry, że moje wiersze mają wyraz geniuszu wieszcza. Żabka