Istvan Grabowski: Odnoszę wrażenie, że przygoda z estradą sprawia panu ogromną przyjemność. Wierzyć się nie chce, że trwa ona 60 lat.
Wojciech Gąssowski: Dodajmy, że to bardzo miła przygoda. Nadal jestem zapraszany do udziału w różnych koncertach. Ludzie chcą słuchać moich piosenek i z aplauzu wnoszę, że się one podobają. Nawet te najstarsze zdołały przetrwać próbę czasu. Sympatia odbiorców motywuje mnie do dalszej pracy.
Istvan Grabowski: Proszę powiedzieć, jak wspomina pan swój muzyczny debiut na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie.
Wojciech Gąssowski: Z satysfakcją, choć dopiero startowałem do dorosłego życia i nie wiedziałem, jak potoczy się moja przygoda. W Warszawie poznałem muzyków zespołu Czerwono- Czarni, koncertujących w kawiarni Kongresowa i kinie Palladium. Dzięki tej znajomości otrzymałem zaproszenie na Festiwal Młodych Talentów do Szczecina. Niewiele brakowało, żeby mnie tam zabrakło. W 1971 r. zdawałem maturę i rodzice bardzo chcieli, abym studiował. Zdałem już część egzaminów i miałem ochotę być studentem Akademii Wychowania Fizycznego. Plany się jednak nie ziściły, bo zamiast na obóz żeglarski pojechałem na festiwal muzyczny. Próba wypadła pomyślnie i zostałem laureatem Złotej Dziesiątki. Wielu moich dawnych kolegów zyskało potem rozgłos gwiazd estrady.
Istvan Grabowski: Dziś nadal poszukują młodych talentów, tyle że mało który trafia na muzyczny top. Jak pan sądzi, czy brakuje im fartu?
Wojciech Gąssowski: Trudno o jednoznaczną odpowiedź, bo dawne konkursy odbywały się w zupełnie innych warunkach. Łączy je, co prawda, repertuar. Podobnie jak przed laty, młodzi soliści śpiewają głównie światowe szlagiery. Telewizja zapewnia im rozgłos i wielomilionową publiczność. Sława bywa jednak iluzoryczna, jeśli nie potrafią spożytkować osiągniętego powodzenia i zaproponować własnych, równie przebojowych piosenek.
Istvan Grabowski: Niewielu wykonawców estradowych może jak pan pochwalić się taką zmiennością muzycznych stylów i gustów. Próbował pan przecież z rock and rollem, popem, hard rockiem, country, jazzem i nastrojową melodyjną muzą. Co skłaniało pana do tak licznych zmian?
Wojciech Gąssowski: Ciekawość świata i chęć sprawdzenia się w różnych stylach. Proszę też nie zapominać o zmieniających się dość szybko modach. Wychowałem się na rock and rollu. Moim idolem był Elvis Presley i nadal na koncertach śpiewam jego piosenki. W latach młodości miałem okres fascynacji jazzem, a nawet zdobyłem pierwszą nagrodę we Wrocławiu na festiwalu Jazz nad Odrą. Moje fascynacje z czasem ewoluowały, choć pozostałem wierny rockowi i swingowi.
Istvan Grabowski: Papierkiem lakmusowym wyborów stylistycznych wykonawcy jest niezmiennie publiczność. Czy był pan ciekaw reakcji słuchaczy?
Wojciech Gąssowski: Nie narzekałem na brak powodzenia, choć miałem różne okresy w życiu. Część piosenek cieszyła się większym, inna mniejszym powodzeniem. Udało mi się jednak nagrać kilka utworów, dzięki którym jestem rozpoznawany do dziś.
Istvan Grabowski: Z ogromną przyjemnością słucham pańskiej piosenki „Żal”. Wciąż brzmi świeżo i przekonująco.
Wojciech Gąssowski: Myślałem właśnie o tej piosence, by przypomnieć ją w Radiu Pogoda lub Złote Przeboje ze względu na jej klimat i urok. Utwór skomponował gitarzysta ówczesnych Tajfunów Bohdan Kendelewicz do nastrojowego wiersza Antoniego Słonimskiego. Tuż po nagraniu znajomy poznał mnie z poetą. Pan Antoni bardzo się ucieszył, że również „bigbitowcy” interesują się jego poezją.
Istvan Grabowski: 20 lat temu stwierdził pan w wywiadzie, że traktuje muzyczną przygodę z przymrużeniem oka. Czy zawsze tak było?
Wojciech Gąssowski: Dystans do własnych dokonań jest w moim przekonaniu niezbędny dla zachowania równowagi psychicznej. Estrada rządzi się specyficznymi prawami i nigdy nie można być pewnym osiągniętego rozgłosu. Jeśli wykonawca ma zdrowy dystans do siebie, to w chwili niepowodzenia nie załamie się, ani nie popadnie w apatię. Przyglądam się zachowaniu niektórych artystów i jestem zaskoczony częstotliwością nagrywanych przez nich płyt. Rzadko zdarzają się muzyczni geniusze jak np. Beatlesi, którzy z każdej piosenki potrafili uczynić perełkę. Bywa więc, że część płyt pozbawionych szlagierów przechodzi prawie niezauważona. Osobiście jestem zwolennikiem rozsądnych działań. Wolę nagrać płytę co jakiś czas, ale ma być to krążek, na którym mam coś do przekazania odbiorcom. Słuchając pańskich nagrań miałem wrażenie, że gustuje pan w popowej konwencji. Zaskoczył mnie pan jednak albumem „I Wish You Love”.
Istvan Grabowski: Czy do jego nagrania zainspirował może pana przykład Roda Stewarta sięgającego po szlagiery swingowe Ameryki?
Wojciech Gąssowski: Nie sugerowałem się dokonaniami Stewarta. Podobnie „wspominkowe” płyty nagrywali także inni artyści. Zauważyłem, że nawet zdeklarowani rockmani ulegają pokusie powrotu do lat młodości. Kiedyś śpiewałem w klubie Stodoła swingowe standardy z zespołem Janusza Zabieglińskiego i marzyłem, aby nagrać je na płytę. Zamiar spełnił się po wielu latach, a zawdzięczam go świetnemu muzykowi Krzysztofowi Herdzinowi. To on zaaranżował cały repertuar i pomógł mi w jego realizacji.
Istvan Grabowski: Czy ten sympatyczny powrót do jazzu oznacza, że czuje się pan osobą sentymentalną?
Wojciech Gąssowski: Tak i wcale tego nie ukrywam. Mam szczególny sentyment do swoich lat młodości. Często wspinam pionierskie czas tworzenia się w Polsce środowiska rockowego. Nie mieliśmy dobrych instrumentów ani aparatury nagłaśniającej. Władza z niechęcią przyglądała się naszym poczynaniom, by nie mącić młodym w głowach. Obowiązywała cenzura, a mimo to młodzież garnęła się na nasze koncerty.
Istvan Grabowski: Zaczynał pan karierę od „kolorowych” zespołów. Czy miał pan wtedy wrażenie, że estradowy flirt nie skończy się po jednej dekadzie?
Wojciech Gąssowski: Nie miałem pewności, czy szczęśliwa passa będzie mi towarzyszyła długo. Nie wiedziałem też co może się zdarzyć za kilka lat. Początkowo miałem fart, angażując się do zespołu Czerwono-Czarni. Przez rok byłem jego solistą obok Heleny Majdaniec i Michaja Burano. Potem szukałem kontaktów w stolicy. Udało mi się nawiązać kontakt z zespołem Chochoły. Nagrałem z nim cztery piosenki. Następnie była znajomość z grupą Janusza Zabieglińskiego i sukces we Wrocławiu. Z kolejnym zespołem Tajfuny nagrałem pierwszą płytę tzw. „czwórkę’ To z nim zrealizowałem swój pierwszy szlagier „Zielone wzgórza nad Soliną” Latem w Bieszczadach miałem okazję słuchać tego szlagieru sprzed lat na stateczku kursującym po Zalewie Solińskim.
Istvan Grabowski: Czy wraca pan chętnie do „Zielonych wzgórz nad Soliną?
-Tak z przyjemnością, choć powiem panu, że nie chciałem nagrywać tej piosenki. Zupełnie mi się wtedy nie podobała. Po pierwszej, niezbyt udanej technicznie wersji, nagrałem drugą i tą śpiewam na koncertach do dziś. Ludzie spontanicznie reagują, co znaczy, że piosenka ma powodzenie. Tuż po nagraniu trafiła do radia, gdzie została piosenką tygodnia i miesiąca. Otrzymałem nawet zaproszenie na festiwal piosenki w Opolu, gdzie zaśpiewałem „Zielone wzgórza nad Soliną” z akompaniamentem Skaldów. Nie zdobyłem tam nagrody, ale „Wzgórza” zapadły ludziom w pamięć. Dzięki temu utworowi zostałem honorowym obywatelem gminy Solina.
Istvan Grabowski: W końcówce lat sześćdziesiątych został pan jednym z solistów (obok Haliny Frąckowiak) grupy ABC. Kontaktuje się pan jeszcze z jej dawnymi członkami?
Wojciech Gąssowski: Niektórzy wyjechali z kraju, ale nadal mam dobre relacje z: Haliną Frąckowiak, Andrzejem Nebeskim, Olkiem Michalskim i Andrzejem Mikołajczakiem. Rozmawiamy często nie tylko o wspólnych dokonaniach scenicznych. Furorę zrobiła założona przez pana grupa Test, uważana słusznie za pioniera polskiego hard rocka. Dzięki ekspresyjnej gitarze Darka Kozakiewicza, piosenka, „Gdy gaśnie w nas płomień” do dziś zachowała urok tamtych lat. Miał pan okazję sięgać później do repertuaru Testu?
Wojciech Gąssowski: Ależ tak! Całkiem niedawno nagraliśmy z Darkiem Kozakiewiczem nową wersję utworu „Przygoda bez miłości”. Brzmi fantastycznie i rozważamy możliwość dogrania do starego repertuaru kilku nowych piosenek. Dzięki pasjonatowi rocka, który wykupił od Polskiego Radia prawa licencyjne do 14 piosenek, ukazała się współczesna wersja płyty Testu w wersji winylowej, z nową, fantastyczną okładką. Rozeszła się w gronie koneserów niczym ciepłe bułeczki. Niektóre szlagiery nie tracą aktualności mimo upływu czasu. Myślę o pańskiej muzycznej wizytówce „Gdzie się podziały tamte prywatki”. Mało kto uświadamia sobie, że piosenka ma już 34 lata..
Wojciech Gąssowski: Nie liczę upływającego czasu, a „Prywatki” wciąż robią furorę. Piosenką zaproponował mi jej kompozytor Ryszard Poznakowski. Tuż po nagraniu słuchałem jej w gronie przyjaciół na odtwarzaczu kasetowym. Orzekli wtedy zgodnie – „Masz gwarantowany przebój na lata”. Czas potwierdził ich opinie. Skutecznie flirtował pan z kinem, co zaowocowało przebojami „Tylko wróć” i „M jak miłość”.
Istvan Grabowski: Jakie ma pan wrażenie słuchając ich po raz tysięczny?
Wojciech Gąssowski: Z poczuciem satysfakcji. Piosenkę „Tylko wróć” z telewizyjnego serialu „Wojna domowa” nagrałem niedawno w nowej wersji. W tym serialu śpiewałem też inną piosenkę „O wadach i zaletach”, podkładając głos głównego bohatera Pawła.
Istvan Grabowski: Czas płynie nieubłaganie, a pan wciąż ma liczną rzeszę fanów. Czy zna pan skuteczną receptę na sukces?
Wojciech Gąssowski: Nie ma takiej recepty. Akceptuję wszystko, co dzieje się wokół mnie i korzystam z przychylności słuchaczy. Szczęście mi wciąż dopisuje i zdrowie też. Otrzy7mując zaproszenia na kolejne koncerty czuję się zdopingowany. Chciałbym jeszcze nagrać płytę i zechcę skorzystać z pomocy sprawdzonego Krzysztofa Herdzina. Marzą mi się piosenki włoskie i hiszpańskie.
Istvan Grabowski: Odbył pan wiele fantastycznych podróży. Dokąd chętnie wraca pan po latach?
Wojciech Gąssowski: Do Włoch. Podoba mi się tamtejszy klimat, morze i góry. Uwielbiam włoską kuchnię. Włosi są mentalnie podobni do Polaków. Poznałem ich język i mam tam wielu znajomych. Odwiedzam ich, kiedy tylko mogę.
tekst: Istvan Grabowski
zdjęcia: serwis wykonawcy
opracowanie: Gwalbert Krzewicki