W gronie koneserów odwiedzających Muzeum Południowego Podlasia wywołał pan sensację dwoma poruszającymi ekspozycjami z związanymi z terenami nadbużańskimi. Jak doszło do ich powstania?
– Dostałem zaproszenie do udziału w wydarzeniu od organizatorów Landart Festiwalu, Jarka Koziary i Barbary Luszawskiej. Propozycja była ogromnym wyróżnieniem, choćby ze względu na to, że w projekcie uczestniczą nietuzinkowi artyści z różnych krajów świata. Przyjeżdżając na Podlasie, miałem gotową, choć kilka razy modyfikowaną wizję sesji fotograficznej z udziałem seniorów i pomysły na kostiumy nawiązujące stylistyką do atrybutów królewskich. Stroje powstały na bieżąco w trakcie trwania festiwalu, z naturalnych materiałów roślinnych. W poszukiwaniu modeli, odwiedziłem trzy wsie: Bubel Stary, Bubel Łukowiska i Bubel Granna. Rozmawiałem, z co najmniej 50 sędziwymi mieszkańcami Podlasia. Większość spotkanych osób była sceptycznie nastawiona do proponowanej im współpracy. Pytali mnie wprost – po co mi to potrzebne, przecież do grobu czy na cmentarz tego nie wezmę. Przekonywałem jak umiałem, artystyczną wizją projektu, promocją regionu, integracją ze środowiskiem, udziałem w nowym doświadczeniu życiowym. Na udział w projekcie zdecydowało się 13 osób, a ostatecznie w cyklu pojawiło się 10 najciekawszych sesji. Najstarsza modelka liczyła wtedy 94 lata. Każda z fotografowanych osób otrzymała na pamiątkę swoje zdjęcie, reagując zazwyczaj zaskoczeniem, śmiechem, wdzięcznością, ale nigdy złym nastawianiem do efektów naszej współpracy. Rezultaty sesji przedstawiłem w nadbużańskim lesie na plenerowym spacerze po galerii land artu, gdzie portrety królów zostały umieszczone na drzewach.
Później spróbować pan w tych samych okolicach pracować z dziećmi. Jak wyglądało zainteresowanie tym projektem?
– Pierwotnie wydawało mi się, że po doświadczeniach z seniorami będę miał łatwiejsze zadanie. Szybko jednak przekonałem się, że myliłem się. Dzieci na podlaskich wsiach było niewiele. Są to miejsca silnie wyludniające się. Mimo zachęty rodziców, niewielu pytanych wyraziło chęć stawania przed obiektywem. Najmłodsi byli bardzo świadomi tego projektu (znając efekty współpracy z seniorami sprzed roku) i reagowali dosyć sceptycznie i z ostrożnością na propozycję udziału w stylizowanych sesjach. Początkowo udało mi się popracować jedynie z szóstką dzieci, ale w ostatnich dniach projektu, poprzez nawiązanie bliższych kontaktów z modelami, przekonałem 13 osób. Praca przebiegała w radosnej i spontanicznej atmosferze, chociaż dzieci peszyła obecność kilkunastu rówieśników za moimi plecami, którzy głośno komentowali wygląd kostiumów bądź miny pozujących. Niektórzy pod wpływem lekkiego stresu poważnieli, inni śmiali się, najmłodszy uczestnik uronił kilka łez. Nie wszystkim moje zdjęcia przypadły do gustu. Dwie dziewczynki nie podobały się sobie jako królowie Podlasia, więc ustaliliśmy, że nie pokażę tych zdjęć na wystawie. Cykl prezentowany był na spacerze plenerowym na koniec festiwalu, na łące prze dzieci trzymające w rękach wielkoformatowe fotografie.
Gdzie szuka pan inspiracji do tak niezwykłych zdjęć?
– W przyrodzie, baśniach, muzyce, świecie mody – każdy temat o nawet najmniejszym potencjale wrażeniowym, który zaciekawi mnie, może stać się w przyszłości pełnowymiarową realizacją. Nie rozstaję się z notatnikiem, gdzie zapisuję nasuwające się skojarzenia i pomysły, a potem je udoskonalam.
Mówią o panu człowiek-orkiestra, albo człowiek Renesansu. Fotografik, kostiumolog, charakteryzator, makijażysta, artysta wizualny, architekt krajobrazu, wykładowca akademicki, współzałożyciel dwóch fundacji artystycznych, twórca instalacji plastycznych i teledysków. Która z tych ról wydaje się panu najbliższa?
– Chyba architektura krajobrazu, bo to mój wyuczony zawód. W tej dziedzinie czuję się profesjonalistą. W pozostałych samoukiem. Do efektów, które udało mi się osiągnąć, dochodziłem metodą prób i błędów. Sporo mnie to kosztowało, ale było warto.
Co uważa pan za swój największy sukces?
– Udało mi się wypracować własny styl, z którym jestem kojarzony. To, co robię postrzegane jest jako dokładne, pracochłonne, nowatorskie, czasem też jako niezrozumiałe i trudne w odbiorze. Za sprawą Piotra Kiljańskiego, zostałem autorem zdjęcia okładkowego pierwszej encyklopedii polskiej mody „Fashion Book Poland”. Z ciekawostek, na fotografii jako modelka pojawiła się moja siostra, w stylizacji, o zaskakująco niskiej jak na modę cenie rekwizytów. Toczek na głowę kosztował trzy złote, a damska marynarka, złotówkę.
Czytelników zainteresuje pewnie jak zaczęła się pańska przygoda z fotografią.
– O rozwoju pasji, stanowiącej dziś również fascynującą pracę, zadecydował przypadek. Po ukończeniu studiów podjąłem pracę w Instytucie Architektury Krajobrazu KUL. Jednym z moich pierwszych zadań było fotografowanie zbiorowisk roślinnych i dokumentowanie zmian w krajobrazie. Aparat fotograficzny spodobał mi się jako narzędzie pracy, a samo fotografowanie traktowałem na początku jako banalnie proste. Pierwsze próby wykonywałem w trybie auto. Dopiero rok później zrozumiałem, że były to w większości złe zdjęcia. Musiałem zmienić podejście i sporo się nauczyć m.in. rozumienia różnych poziomów estetyki, komponowania, kadrowania czy obróbki zdjęć. Świadome fotografowanie połączyłem z charakteryzacją, którą zajmowałem się już wcześniej.
Podobno znaczącą rolę odegrała w nich młodsza siostra.
– To prawda. Na próbach kostiumów, stylizacji makijażu czy włosów z Agnieszką nauczyłem się podstaw kreacji. Dopiero później, tematykę tworzenia postaci połączyłem z fotografią. Do dzisiaj wspólnie stworzyliśmy ponad 80 sesji, co stanowi około 20 procent mojego dorobku. Większość prac ma charakter bajkowy i teatralny. Eksperymenty i wielokrotne próby, nauczyły mnie bardzo dużo. Choćby tego, jak szalenie ważny w fotografii kreatywnej jest nietypowy makijaż i kostium. To często one nadają zdjęciu ostateczny efekt.
Czy fotografuje pan tylko kobiety?
– Fotografuję też mężczyzn, choć znacznie rzadziej i mniej chętnie. Kobiety stanowią dla mnie wyzwanie artystyczne. Są zdecydowanie bardziej efemeryczne, wielowymiarowe w prezencji, mają także w sobie więcej zdolności kreacyjnych.
Pańskie zdjęcia są bardzo ciekawe. Charakterystyczne i niepokojące. Dlaczego pokazuje Pan rzeczywistość tak mocno teatralną i zniekształconą? Po prezentacji „Królów nadbużańskich” wiele osób próbowało je kojarzyć z Indianami Ameryki Północnej i Południowej.
– Nie do końca podoba mi się otaczający mnie świat. Zdjęcia i charakteryzacje, które wykonuję, stanowią dla mnie rodzaj odskoczni, wchodzenia w inne, fascynujące wymiary. Skojarzenia z plemionami są bardzo właściwe, bowiem w Królach nadbużańskich, chodziło między innymi o pokazanie nierealnej dynastii, panującej na tych terenach.
Powiedzmy, zatem, jak traktuje pan swoje fotografowanie.
– Za każdym razem jest ono inspiracją do rozwijania procesu myślowego. Fotografuję, zatem, by inspirować innych, jak i samego siebie. Każdy rodzaj działalności artystycznej wywołuje w ludziach jakieś zmiany. Stanowią one zaczyn do tworzenia kolejnych projektów, albo zachęcają do wprowadzania czegoś nowego do swego życia.
Co w fotografowaniu intryguje pana najbardziej?
– Najważniejszy wydaje mi się moment powstawania dzieła, czyli gromadzenie niezbędnych środków zbliżających mnie do zakładanego celu. Wtedy się wyciszam, mam czas na przemyślenia twórcze. Efektem wielu moich starań jest oczywiście zdjęcie, więc końcowy moment jest tak ważny. Chyba jednak ważniejszy dla widza, niż dla mnie.
Uchodzi pan za artystę kreatywnego. Jaka po krótce jest różnica pomiędzy fotografią portretową a kreatywną?
– Przy wykonywaniu klasycznego portretu skupiamy się na osobowości postaci. Natomiast w fotografii kreatywnej mamy znacznie więcej aspektów, nad którymi twórca musi panować. Na ostateczne rezultat starań składają się: kostium, scenografia, make up, fryzura, modeling i emocje. Nie każdy fotografujący potrafi się na to zdobyć, ma połączenie w całość wszystkich aspektów.
Cechą prymarną pańskiej twórczości artystycznej jest zaskakujący kostium.
– Pasjonował mnie on od dawna. W pewnym momencie swojej pracy kostiumograficznej zrozumiałem jak ogromną wartość jako odrębna forma, niezależna od zdjęcia. W przeszłości niszczyłem kostiumy po zakończonej sesji. Teraz je kolekcjonuję i pokazuję na wystawach. Większość moich kostiumów wykonana była z naturalnego tworzywa roślinnego choćby kwiatów, owoców, liści czy pędów pochodzących z łubinu, sumaka, derenia białego, aronii, nawłoci bądź gruszy polnej. Często tworzę także z papieru, drutu i sznurka. Moje sesje odbywają się przeważnie w otwartych przestrzeniach. Dawniej pracowałem zazwyczaj w okolicach Lublina, obecnie dużo podróżuję i tworzę w całej Polsce i jak zagranicą. Jestem pełen podziwu dla moich współpracowników, ufających mi bezgranicznie i poddających się moim zabiegom „upiększającym”. To w dużym stopniu oni stanowią o sile fotografii.
Pracuje pan na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, ale także w Lubelskiej Szkole Fotografii. Czego uczy Pan młodych ludzi?
– Na KUL głównie projektowania i kreacji, w LSF, fotografii portretowej, aktowej i modowej. Organizuję także cykliczne warsztaty fotograficzne w całej Polsce, na których zdradzam sekrety charakteryzacji i stylizacji w odniesieniu do fotografii kreatywnej. Jeśli całkowicie samemu wypracuje się pewien warsztat, to inaczej podchodzi się do tworzenia. Wiem, że to ja zrobiłem coś źle lub dobrze, i że tylko ja za to odpowiadam. Dlatego tak bardzo lubię dzielić się doświadczeniami z innymi. Próbuję uświadamiać ludziom, że można osiągnąć efekty na bardzo wysokim poziomie środkami o bardzo dostępnym wymiarze.
Ma pan dopiero 38 lat, a próbował już wielu dziedzin sztuki.
– Tworzyłem teledyski, obiekty multimedialne, grafiki i spoty reklamowe. Ale ostatnio najczęściej zajmuję się instalacjami artystycznymi. Na lubelską Noc Kultury wykreowałem symboliczną postać Mieszczóra, straszną i fascynującą zarazem, będącą personifikacją miasta z bijącym sercem. Wraz z moimi uczniami wykonałem również aranżację Kokony, będącą efektem fascynacji pracami Magdaleny Abakanowicz. Duże zainteresowanie wywołała instalacja Floral, przygotowana w Bramie Rybnej, przygotowana wspólnie z pracownikami i studentami Instytutu Architektury Krajobrazu KUL i Florystyki ze Szkoły Policealnej Pracowników Służb Społecznych. Wykorzystaliśmy do niej 4 tys. kwiatów, głównie gerber i anturium.
Na koniec proszę wyjawić czytelnikom sekret, jakim jest pański nick Totoro.
– Zaczerpnąłem go z japońskiej baśni „Mój sąsiad Totoro” Hayao Miyozaki’ego. Jego twórczość znacznie wpłynęła na moje życie. Przedstawia on światy, w których nie istnieje podział na czyste dobro i czyste zło. Jednocześnie zafascynowała, mnie wielowymiarowość interpretacji światów i postaci, prezentowanych w baśniach Miayzaki’ego, co również przeniosłem do swojej działalności.
rozmawiał Istvan Grabowski
zdjęcia: archiwum artysty