W 1987 r. wybrała się na romantyczną wycieczkę do Wenecji (Włochy). Osiem lat później w 1995 r. zwiedziła Hiszpanię i Rzym. W 1996 r. pojechała z mężem na wycieczkę wzdłuż całego Egiptu z rejsem po Nilu oraz do Paryża. W 1999 r. odwiedziła Finlandię i Norwegię, w 2001 r. Indie północne i Nepal oraz Pragę, St. Petersburg i Bratysławę. W 2003 r. pojechała na wymarzoną wyprawę do RPA z wodospadami Wiktorii w Zimbabwe. W 2005 r. zaliczyła egzotyczną podróż do Peru i Boliwii.
Dwa lata później była z mężem w Chinach i Nepalu oraz we Lwowie. Rok później odwiedziła Islandię. W 2011 r. to wyprawy do wschodniej Turcji, Londynu i Barcelony. W 2012 r. podziwiać mogła dawne Indochiny, czyli Wietnam, Laos i Kambodżę, a potem Malagę, Sycylię i Drezno. W 2016 r. zwiedziła Iran, Cypr i Maroko, a rok później Albanię i Macedonię.. Pomiędzy dalekimi wyjazdami odwiedzała jeszcze Białoruś, Chorwację, Słowację i Niemcy. W sumie 45 krajów na czterech kontynentach. Każda z tych wypraw oznaczała moc wrażeń.
[embedyt] https://www.youtube.com/watch?v=sqDFQ9ftwKw[/embedyt]
Święte krowy
O ile rejs po Nilu był wprawką do egzotycznych wojaży,o tyle wyprawa do Indii zapewniły białczance niezwykłe przeżycia. Głównie z uwagi na specyfikę kraju. Indie, nazywane kiedyś perłą korony brytyjskiej to drugi najludniejszy kraj Azji. Hindusi dorobili się wysokiej technologii w dziedzinie elektroniki, biotechniki i eksploracji Kosmosu. Zdobywają nagrody Nobla z medycyny, ekonomii, fizyki i chemii. Dlatego trudno wręcz uwierzyć, że ponad 30 proc. ludności nie potrafi pisać ani czytać.
Obok eleganckich wieżowców oraz apartamentów ze szkła i metalu istnieją dzielnice biedy. Powstają w zastraszającym tempie, bo biedna ludność wiejska migruje w poszukiwaniu lepszych perspektyw do dużych miast. Nie stać ją jednak na własne mieszkania. Wielu biedaków przez całe życie mieszka na ulicy, mając kawałek tektury na stół i łóżko. Wychudzeni żebracy i kastraci chętnie wyciągają ręce po rupię. – Indyjska prowincja jest szczególnie okrutna dla młodych kobiet. Jeśli nie dysponują bogatym posagiem trudno im znaleźć kandydata na męża. Do urodzenia dziecka (najlepiej syna) młoda mężatka traktowana jest przez nowa rodzinę niczym niewolnica. Musi bez słowa sprzeciwu wykonywać najcięższe prace, a karą za nieposłuszeństwo może być okaleczenie albo podpalenie żywcem. Wiele okaleczonych przez teściowe kobiet trafia potem do przytułków prowadzonych przez zakonnice.
Innym kontrastem jest podział na kasty, czyli zamknięte grupy społeczne. Każda ma przypisane miejsce w hierarchii społecznej, a jej członkostwie mogą wykonywać tylko określone zawody. Przynależność do danej kasty jest dziedziczna, a przyczynę podziału stanowi religia hinduistyczna. To za sprawą religii na ulicach miast spotyka się święte krowy. Chodzą one po chodnikach, kryją się w cieniu samochodów, leżą na ulicach. Czasami zaglądają do sklepików, skubią warzywa na straganach, włażą na schody budynków. Są nieodłącznym elementem krajobrazu. Według tamtejszych wierzeń zabicie krowy pociąga za sobą okrutne konsekwencje karmiczne. Ten, kto skrzywdził zwierzę, w kolejnym wcieleniu zostanie przez nie pożarty. Zgodnie z hinduistycznymi pismami świętymi, krowa powinna być traktowana jako jedna z siedmiu matek człowieka, gdyż jako dawczyni mleka staje się jego karmicielką. Jednak wbrew panującemu na Zachodzie przekonaniu, hinduiści nie czczą krów, ale starają się im zapewnić ochronę. Przejawia się to łagodnym ich traktowaniem, w tym ścisłym powstrzymaniem się od spożywania mięsa.
Brudny Ganges
– Ogromne wrażenie zrobił na mnie widok pielgrzymów przybywających z odległych stron kraju do Varanasi, by obmyć się tam w świętej rzece – wspomina bialczanka. Ganges jest nie tylko święty, ale i niesamowicie brudny. Nie przeszkadza to tubylcom zanurzać się w jego wodach o poranku. Wyznawcy hinduizmu wierzą, że ich życie nie jest pełne bez przynajmniej jednej kąpieli w wodach świętej rzeki. Obmycie się w nurcie Gangesu oczyszcza ich z grzechów i leczy dolegliwości. Przy okazji wrzucają do rzeki prochy bliskich spalonych na stosach, robią przepierki, nabierają świętej wody do dzbanów. Potężna musi być siła wiary w uleczenie, bo sądząc po tym, co unosi się w wodach świętej rzeki, płynie w niej cała tablica Mendelejewa, a taki koktajl powinien raczej szkodzić, niż leczyć. Mimo to nie dochodzi do wybuchu epidemii.
Indie słyną w świecie z wyjątkowych budowli. Jedną z nich jest biały Tadż Mahal w Agrze (200 kilometrów od Dehli). Ten grobowiec (okradziony z kosztowności przez Brytyjczyków) związany jest z historią wielkiej miłości. Mauzoleum zostało wybudowane przez cesarza Szahdżahana, wywodzącego się z dynastii Wielkich Mogołów, na cześć przedwcześnie zmarłej żony. W 1631 r. ukochana cesarza poniosła śmierć w trakcie porodu czternastego dziecka, mając zaledwie 38 lat. Zgodnie z legendą Mumtaz Mahal przed śmiercią nakazała mężowi spełnienie trzech obietnic: mąż miał się zaopiekować dziećmi, nigdy więcej nie brać ślubu oraz wybudować budynek na jej pamiątkę. W 2007 roku grobowiec ogłoszono jednym z siedmiu nowych cudów świata. Co roku ten niesamowity zabytek odwiedza ponad 3 mln turystów.
Na dachu świata
Nasyciwszy oczy pięknem pałaców miejscowych radżów, można udać się do Nepalu, gdzie spotykają się turyści z całego świata. Przede wszystkim łowcy przygód, gotowi z narażeniem życia wspinać się po ośnieżonych ośmiotysięcznikach Himalajów. Turyści, którzy dojadą jedyną, mocno wyboistą drogą do Katmandu, mogą wynająć samolot, który wyniesie ich wysoko w góry i pozwoli z lotu ptaka oglądać Mount Everest, najwyższy szczyt na globie. Jak zapewnia E. Pyrka widoki z góry są niezapomniane. Nepal, choć ogromnie malowniczy, nie jest przyjazny przybyszom z daleka. Wojsko ostrzega przed oddziałami lewackiej partyzantki, której często zdarza się zabierać turystom kamery i aparaty fotograficzne, a potem żądać wykupu w dolarach. Dla bezpieczeństwa lepiej poruszać się szlakami w towarzystwie miejscowych przewodników.
Wyjątkowa Lhasa
Nepal sąsiaduje z anektowanym przez Chiny Tybetem, który przez wieki był krajem zamkniętym dla turystów z Europy. Dopiero w początkach ubiegłego wieku Lhasę, uważaną za święte miasto Tybetańczyków i siedzibę dalajlamów odwiedził pierwszy Brytyjczyk. Pyrkowie dotarli do Tybetu w tym roku, kiedy zdecydowali się na miesięczną podróż po Chinach. Położony w Himalajach kraj jest mimo chińskiej kolonizacji niezwykle uduchowiony. Co prawda, z tysiąca pięciuset świątyń buddyjskich zostało tylko kilkanaście, ale i one budzą podziw przybyszów z daleka. Zachwyca ich specyficzna architektura Lhasy. Wartym obejrzenie jest trzynastopiętrowy pałac Potala, stanowiący niegdyś siedzibę dalajlamy. Składa się on z tysiąca pomieszczeń, w których są: sale seminaryjne, aule audiencyjne i kaplice ze stupami, świętymi posągami i relikwiami. Tybetańczycy wierzą, że przyroda pomaga im się modlić do Buddy.
Dlatego przy drogach i budynkach rozstawione są chorągiewki z tekstami modlitw, bębny z wyrzeźbionymi wersetami poruszane wodą i inne religijne gadżety. Na ulicy dość często spotyka się ubranych na pomarańczowo mnichów. Doskonalą oni ciało i umysł w akademiach tybetańskich. W klasztorze Drepung, cenionym za bardzo wysoki poziom nauczania, przebywało kiedyś dziesięć tysięcy mnichów. Dziś jest ich około trzystu. Do Lhasy dociera od ubiegłego roku najwyższa w świecie kolej górska z Pekinu. Wraz z nią przybywają chińscy osadnicy, wypierający tubylczą ludność. Najeźdźcy znacznie ograniczyli ilość szkół lamaistycznych stanowiących niegdyś o specyfice Tybetu Elżbieta Pyrka szczególnie mocno wspomina podróż na przełęcz Kampa La, położoną na wysokości czterech tysięcy ośmiuset metrów. Wiedzie do niej droga otoczona górskimi jeziorami. Po drodze spotyka się pasące się jaki oraz powiewające na wietrze chorągiewki i poruszane siłami natury bębny. Umieszczone na nich modlitwy unoszone są ku Bogu.
Spotkanie z Afryką
W 2003 roku Elżbieta Pyrka w towarzystwie męża wyruszyła na fantastyczną wycieczkę do Republiki Południowej Afryki i Zimbabwe. Przeżyli tam niebywałe przygody, jakie na długo zapisały się im w pamięci. Wyprawa rozpoczęła się nad Oceanem Indyjskim, gdzie zachwycali się urodą wielkich metropolii (Kapsztad, Johannesburg, Pretoria), legendarnym Przylądkiem Dobrej Nadziei i niezwykłymi widokami Gór Smoczych. Jedną z atrakcji tego pasma są kaniony rzeki Blyde, wyżłobione przez wodę w skałach.
– Pobyt w RPA zapamiętam na długo dzięki gigantycznemu parkowi Krugera. Na terenie parku spotka się, na co dzień słynną „wielką piątkę Afryki”, czyli najniebezpieczniejsze zwierzęta kontynentu.
Tereny te biją obfitością w lamparty wszystkie rezerwaty Afryki. Południowa część parku jest najdogodniejszym miejscem na spotkanie z nosorożcem białym i czarnym. Pogłowie słoni i bawołów przekroczyło już dopuszczalne normy. Turyści zwiedzają park z kursujących leniwie jeepów. Samochody nie robią wrażenia na dzikiej zwierzynie. Co chwilę spotkać można słonia, żyrafę, bawołu, zebry czy stada antylop. Przewodnicy po parku przestrzegają, iż największym zagrożeniem nie są drapieżne koty, ale wyglądające poczciwie hipopotamy. Spotkanie z hipopotamem w wodzie zazwyczaj kończy się dla człowieka tragicznie. Zwierzęta taranują wielką masą łodzie i pontony, kaleczą ostrymi kłami. Lepiej wiec trzymać się od nich z daleka.
Ryzykowny rejs po Zambezi
Zdecydowana większość przybyszy z Europy marzy o ujrzeniu z bliska olbrzymich Wodospadów Wiktorii, usytuowanych na granicy Zimbabwe i Zambii. Widok kilkusetmetrowych tarasów, po których pieniąca się rzeka Zambezi spada w dół zatyka ponoć dech w piersiach. Tubylcy oferują białym przelot helikopterem nad wodospadami, a bardziej odważnym rejs spienioną rzeką.
Zdecydowaliśmy się na rafting pontonem po Zambezi i była to zdecydowanie przygoda naszego życia. Nigdy wcześniej nie doznaliśmy tylu emocji – wspomina E. Pyrka. Śmiałkowie gotowi zasiąść z przewodnikiem w kilkuosobowych pontonach muszą złożyć deklarację, ze robią to na własne ryzyko i nałożyć kaski oraz kapoki. Do pontonów wsiada się tuż za wodospadami. Rejs obfituje w liczne niespodzianki, bo rwąca rzeka nieustannie spada w dół, pokonując liczne progi i kaskady skalne. Wystarczy chwila nieuwagi, by wypaść z pontonu do szumiącej, pełnej wirów wody. Zambezi pokonuje mnóstwo progów, nazywanych fantazyjnie Schodami do nieba, Pralką i Samobójstwem na życzenie. Pontony płyną w głębokim na dwieście pięćdziesiąt metrów kanionie, co dodaje dreszczyku emocji. Rafting rozłożony jest cały dzień, a turyści muszą być przygotowani, że przemokną od głowy do stóp. Dopiero wieczorem podróż pontonem dobiega kresu, a trzeba jeszcze wspiąć się ponad dwieście metrów w górę. Często bywa, że do celu podróży dopływa zaledwie garstka ochotników. Reszta opuszcza pontony w połowie dnia (gdzie malutki płaski kawałek daje możliwość przybicia do brzegu ) w obawie przed przykrymi niespodziankami. Pyrkowie dopłynęli cali i zdrowi, co napawało ich dumą.
– Podróże są dla mnie nieustannym poszukiwaniem. Towarzyszy mi ciągle chęć poznawania nowych ludzi, kultury i krajobrazów – opowiada o sobie.
Bialską globtroterkę wyróżnia fakt, że jest osobą dociekliwą i szalenie skrupulatną. Poza tysiącem zdjęć, które dokumentują jej wojaże, wykonuje mnóstwo notatek, które służą potem do podzielenia się wrażeniami z innymi. Od lat pani Elżbieta bierze udział w pracach Fotoklubu Podlaskiego i organizuje własne wystawy. Spotyka się też regularnie z młodzieżą bialskich szkół średnich, opowiadając im ciekawostki ze świata. Bywa częstym gościem w: Miejskiej Bibliotece Publicznej, Bialskim Centrum Kultury oraz obu bialskich Uniwersytetach Trzeciego Wieku. Ma też wyjątkowy dar rozbudzania wyobraźni. Przedstawia informacje, jakich darmo by szukać w przewodnikach turystycznych.
Kraj ajatollahów
– Od lat marzyło mi się miejsce wyjątkowo rzadko odwiedzane przez turystów. Dlatego zdecydowaliśmy się z mężem na wyprawę do dawnego państwa szachów, znanego po upadku Rezy Pahlaviego z rządów ajatollahów. Obowiązuje tam nadal prawo szariatu, a policja religijna ma ogromny wpływ na codzienne życie obywateli – twierdzi pani Elżbieta.
Przedsmak tego, co może ją spotkać na lotnisku w Teheranie, poznała w samolocie lecącym ze stolicy Włoch.
Elegancko ubrane i szykownie umalowane Teheranki w pośpiechu ustawiały się przed toaletami, aby tam zmienić stroje od Gucciego na ciemne abaje. W Iranie istnieje obowiązek noszenia kobiecych strojów zakrywających szczelnie kończyny i włosy. Muszą je zasłaniać chustami wszystkie kobiety, nawet europejskie turystki. Trudno, więc wyobrazić sobie opuszczenie pokładu samolotu bez spełnienia tego wymogu. Podobnie wygląda to przy próbie zwiedzania meczetów. Przed świątyniami czynne są dla cudzoziemek wypożyczalnie, gdzie można otrzymać abaję bardziej przypominającą namiot, niż klasyczną sukienkę..
Zgodnie z oczekiwaniami, Pyrkowie byli jednymi z nielicznych Europejczyków zwiedzających ten szalenie ciekawy, choć tajemniczy kraj. Podróżując od stolicy w głąb Iranu odkryli, że wbrew panującym stereotypom kraj ten jest bardzo gościnny i przyjacielski. Mieszkańcy sami garną się do udzielenia pomocy bez względu na narodowość turysty. Dla nich gość to świętość, „okno na świat”. Do irańskich szkół uczęszcza więcej kobiet niż mężczyzn. Obowiązkowa nauka trwa tam 8 lat. Początek edukacji rozpoczyna się w wieku 6 lat. W autobusach miejskich, mężczyźni i kobiety siedzą osobno. Taki podział obowiązuje też w szkole. Persowie stanowią 65% ludności kraju. Największą mniejszością etniczną są Azarowie i Kurdowie.
– Wyraźnie dystansujący się od Arabów Persowie wsławili się fantastycznymi budowlami. Niektóre z nich udało się mam obejrzeć. Pierwsze to ruiny starożytnego miasta Persepolis. W czasach starożytnych Achemenidów pełniło ono funkcję jednej z czterech stolic imperium perskiego i służyło jako ceremonialna stolica państwa. W roku 330 p.n.e. zostało zdobyte przez Aleksandra Wielkiego.
W owym czasie było najbogatszym miastem pod słońcem. Dzięki pracom wykopaliskowym, udało się odkryć zabudowania pałacowe wzniesione na platformie zlokalizowanej u stóp wzgórza, liczne budowle, których istnienia nawet nie podejrzewano, w tym pomieszczenia gwardii pałacowej wraz ze skarbcem Dariusza i Kserksesa. W pałacowym murze wybudowano bramę zwaną Bramą Wszystkich Narodów. Strzegły jej rzeźby skrzydlatych byków. Zachowała się inskrypcja zapisana pismem klinowym w trzech językach: elamickim, babilońskim i staroperskim, głosząca, że: sala wejściowa jest dziełem Kserksesa I, następcy Dariusza.
Drugim, godnym uwagi obiektem okazał się zabytkowy Plac Imama Chomeiniego w Isfahanie, wpisany na listę zabytków UNESCO. To prawdziwa perełka architektoniczna, jeden z największych placów na świecie. Powstał on pod koniec XVI wieku i na początku miał służyć jedynie jako miejsce ceremonii królewskich oraz boisko do gry w buskaczi ( rodzaj polo). Kilka lat później zmieniono koncepcję i dobudowano handlowe arkady, co spowodowało pojawienie się w tym rejonie artystów i rzemieślników, chcących zaprezentować i sprzedać swoje dzieła.
Turystów poraża wszechogarniająca przestrzeń oraz bajeczna kompozycja zabudowań. Znajdują się tu trzy meczety, dwa pałace oraz ogromny bazar, ciągnący się aż dwa kilometry do Meczetu Piątkowego z IX w. – XII w. Budowlę wyróżniają niecodzienne zdobienia, inskrypcje i malunki. Detale każdej mozaiki tworzą niesamowite dzieło sztuki. W meczecie szejka Lotfollaha wewnętrzna część kopuły przypomina pawia. Strużka światła tworzy złudzenie długiej szyi ptaka, wokół której rozpościera się wielki rozłożysty ogon z arabeskowych wzorów.
Irańczycy od 2500 lat zajmują się tkaniem dywanów. Mimo, że doszli w tym do perfekcji, często celowo popełniają błąd, tłumacząc, że tylko Bóg jest nieomylny. W większości domów nie ma stołów ani krzeseł. Ludzie jedzą posiłki, siedząc na poduszkach na podłodze. Nie brak też paradoksów. Zdaniem irańskich władz nie wolno mieć w domu telewizji satelitarnej, a i tak każdy ją ma. Identycznie wygląda sytuacja z Facebookiem. Mimo zakazów prawie każdy młody Irańczyk posiada tam własny profil. Podobnie najnowsze modele telefonów komórkowych. Tymczasem sześć lat temu irańska policja oficjalnie ogłosiła, że wyszukiwarka Google jest narzędziem szpiegowskim i trzeba unikać jej jak ognia.
Budowla widoczna z kosmosu
Jesienią 2007 r. Pyrkowie odwiedzili Chiny, nie bez powodu nazywane krajem współczesnych mandarynów.
Atrakcję każdej wycieczki do tego kraju stanowi Wielki Mur, najdłuższa na świecie fortyfikacja, licząca ponad sześć tysięcy trzysta kilometrów. Powstała w trzecim wieku przed naszą erą, a o jej wielkości świadczy fakt, że widoczna jest nawet z kosmosu. – Chińczycy mieli zawsze ambicje imponowania innym i trzeba przyznać potrafili być skuteczni- twierdzi Leszek Pyrka. Byliśmy z żoną pod wrażeniem ogromnego wkładu pracy, jaką ludzie musieli włożyć w gigantyczną budowlę.
Równie niezwykła wydała się naszym podróżnikom licząca dwa tysiące lat armia z terakoty. Osiem tysięcy żołnierzy i koni naturalnej wielkości stanowi wierną kopię cesarskich sił obronnych. Turyści z całego świata z ochotą kupują miniaturki terakotowych wojowników.
W programie mamuciego objazdu Chin znalazło się też zwiedzanie Zakazanego Miasta w Pekinie,( gdzie bialczanka sfotografowała się w stroju cesarzowej z epoki Ming) i legendarnego klasztoru Shaolin, usytuowanego na stoku świętej góry taoistycznej. Niezwykła siła duchowa doskonalących się tam mnichów zaskakuje niebywałą zręcznością i odpornością na bodźce zewnętrzne. W klasztorze Shaolin doskonaliło się wielu współczesnych mistrzów walki wręcz.
Groty z Buddą
Na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO znajdują się poruszające wyobraźnię turystów Groty Longmen. Dziś jest ich ponad trzy tysiące. Groty wykuwano konsekwentnie przez ponad cztery wieki w klifie nad rzeką Yi, a zdobią je ogromne posągi Buddy (ponad sto tysięcy). Równie ekscytująca wydaje się wyprawa do Suzhou, miasta zwanego Wenecją Wschodu. Słynie ono nie tylko z kanałów żeglownych z licznymi łódkami, ale również starannie utrzymanych ogrodów z mnóstwem gatunków kwiatów i krzewów.
Niezapomniane wrażenia pozostawia w pamięci rejs przeźroczystą rzeką Li, która przedziera się przez wapienne góry. Wiatr i zmieniająca się aura nadały wzniesieniom fantazyjne kształty. Wyrastające z wody iglice i olbrzymie pokryte mgła wąwozy są wymarzonym plenerem dla malarzy i fotografików. Rejs po Li trwa ponad sześć godzin i nikt nie narzeka na brak atrakcji.
Symbol potęgi Khmerów
Azja wywarła tak wielkie wrażenie na bialskich podróżnikach, że pięć lat po wyprawie do Chin postanowili odwiedzić dawne Indochiny. Konkretniej trzy kraje: Laos, Kambodżę i Wietnam. Są wyjątkowo urokliwe i gościnne miejsca, warte uwagi turystów z Europy. W niektórych państwach np. w Laosie czas się jakby zatrzymał i tubylcy zamieszkujące górskie wioski żyją niczym w Średniowieczu. Szczególną rolę mają tam do spełnienia kobiety. Nie tylko rodzą liczne potomstwo, ale na ich barkach spoczywa ciężar utrzymania rodziny. Kobiety sadzą ryż, uprawiają bawołami skąpe poletka, zajmują się hodowlą świń i ptactwa domowego, robią zakupy, noszą na głowach olbrzymie ciężary, gotują i zajmują się wychowaniem pociech. Mężczyźnie przypada rola reprezentacyjna i obronna. W Kambodży oprócz kapiących od złota tamtejszych pagód na szczególną uwagę zasługuje Angkor Wat, zagubiony w tropikalnej puszczy kompleks świątynny, symbol potęgi Khmerów.
– Czuliśmy się tam niczym bohaterowie filmów przygodowych Indiany Jonesa – wspomina pani Elżbieta.
Ankgor Wat to największa świątynia świata i jeden z ośmiu cudów świata. Legenda mówi, że państwo Khmerów powstało w wyniku mariażu przybyłego z Indii bramina Kaudinji i miejscowej księżniczki, córki króla węży (naga). Stąd wszechobecny w sztuce wizerunek wielogłowej kobry.
Na początku XII wieku rozpoczęła się budowa kompleksu świątyń Angkoru. Termin angkor wywodzi się z sanskrytu i oznacza „święte miasto”. Dziś nazwę Angkor stosuje się jako określenie dawnego państwa Khmerów lub sławnego na całym świecie zespołu ruin znajdującego się w pobliżu Siem Reap. Magiczne płaskorzeźby okalające zewnętrzne mury głównej świątyni stanowią o jej niesamowitości, o precyzji i drobiazgowości w wykonaniu. Pisma podają, że ciągnące się kamienne arrasy przez ponad 900 metrów ukazują ponad 20 tys. postaci wykonanych z dbałością o największy detal reprezentujących sceny z eposów Ramajany i Mahabharaty. Świątynie od wieków prowadzą nierówną walkę z siłami natury. Niestety dżungla zrobiła swoje, olbrzymie drzewa porastające kamienie i wdzierające się do wnętrz budowli sprawiały, iż popadły w ruinę. Niektóre fragmenty świątyń wyłączono z możliwości zwiedzania ze względu na ryzyko zawalenia.
Kulinarne zaskoczenia
Południowo-wschodnia Azja urzeka przybyszów z daleka wyjątkowo smakowitą kuchnią, w której potrawy mięsne łączone są z dużą ilością warzyw i zieleniny. Nie brakuje też w niej lokalnych „smakołyków”, których spożycie przyprawia Europejczyka o mdłości. Należą do nich z pewnością krewetki wrzucane do alkoholu i spożywane żywcem, pieczone na ruszcie szczury i włochate tarantule. Przysmakiem serwowanym w Kambodży i Wietnamie jest gotowane jajko kurze lub kacze z uformowanym zarodkiem ptaka. Spożywa się go z dziobem i piórami jako wyjątkowy afrodyzjak. Do azjatyckich specjałów należy też zupa z nietoperza i ptasich gniazd, a na deser najbardziej obrzydliwy owoc świata. Mowa o durianie ze skórą pokrytą kolcami i żółtymi ząbkami wewnątrz, przypominającymi nieco czosnek. Świeży durian, nazywany przez tubylców królem owoców, ma bardzo intensywny słodko-winny smak. Używa się go do zup, ciastek i lodów. Kiedy dojrzeje, staje się potwornie cuchnący. Zapachem przypomina gnijące mięso lub cuchnące skarpetki. Z tego powodu nie można go przewozić w środkach transportu publicznego ani przechowywać w hotelach.
– Wiele zakątków świata ma swoje dziwne specjały – zapewnia E. Pyrka. W Peru miałam okazję próbować mięsa pieczonej świnki morskiej, a na Maderze atlantyckiego potwora, czyli espadę. Ryba ma czarną, trującą skórę i przerażające zębiska, ale kiedy się ją odpowiednio przyrządzi, smakuje niczym wyjątkowy rarytas.
[foogallery id=”193444″]
materiał: ciekawostki / sylwetki powiatu bialskiego
tekst: Istvan Grabowski
zdjęcia: zbiory prywatne
opracowanie: Gwalbert Krzewicki