Podlasie Jazz Festival wszedł w wiek dorosłości. 18 lat temu zainicjował go wielki pasjonat muzyki i aktywny instrumentalista Jarosław Michaluk. Korzystając z osobistych kontaktów i znajomości zawartych podczas studiów w katowickiej Akademii Muzycznej, zapraszał na festiwalowe koncerty śmietankę polskiego jazzu. Powodzenie pierwszych imprez spowodowało, że do polskich artystów dołączały tuzy jazzu z Europy Zachodniej i USA. Przewinęło się ich przez minione lata kilkuset, pozostawiając w pamięci fanów mnóstwo pozytywnych wrażeń.
Tegoroczna edycja prestiżowego dla miasta i regionu festiwalu rozpoczęła się koncertem tria Marcina Olaka, gitarzysty skutecznie łączącego współczesna kameralistykę z jazzem. Lider znany jest z poszukiwań zaskakujących brzmień i klimatów. Także w AWF wystąpił w roli eksperymentatora. Z gitarą elektryczną w rękach zaproponował premierowy program „Imagine Nation”, złożony niemal z własnych kompozycji. Stanowiły one fuzję muzyki precyzyjnie zaplanowanej i realizowanej z otwartymi improwizacjami bez narzuconych reguł. Ponad godzinny show czarował delikatnym brzmieniem i skłaniał słuchaczy do gry wyobraźni. Z siedmiu prezentowanych utworów szczególnie ciekawym była anonimowa kompozycja z XV wieku „Greensleeves”, zagrana w formie jazzowej ballady. Marcin Olak okazał się mistrzem budowania zagadkowego nastroju, którym absolutnie oczarował słuchaczy.
Drugim wykonawcą sobotniego wieczoru był Quintet Piotra Wojtasika oficjalnie szanowanego profesora katowickiej Akademii Muzycznej, zaś prywatnie bardzo aktywnego koncertowo mistrza trąbki. Piotr Wojtasik zasłynął kiedyś z bebopowych skłonności. Dzisiaj a pasją oddaje się jazzowi modalnemu z elementami free i etno. Na bialskiej scenie zagrał pięć intrygujących barwowo kompozycji z najnowszej płyty „To Whom It May Concern”. Cechowały je odlotowe improwizacje lidera i saksofonisty Marcina Kaletki na tle trzymającej puls sekcji rytmicznej. Choć utwory Wojtasika nie należały do łatwych w odbiorze, urzekały intensywnością i pasją instrumentalistów.
Przypominały dokonania mistrzów free jazzowych popisów.
Dopełnieniem wieczoru pełnego dźwiękowych eksperymentów był program Danuty Błażejczyk i Mariusza Szabana „Moniuszko odczarowany”. Fantastyczni wokaliści dowiedli, że kompozycje twórcy polskiej opery narodowej można śpiewać w formie budzącej podziw i zainteresowanie współczesnego słuchacza. Samby, bossa novy i jazzujące ballady podrywały słuchaczy z miejsc i prowokowały nogi do wystukiwania rytmu. Największy aplauz zgotowano „Prząśniczkom”. Nic więc dziwnego, że powtórzono je na finał występu w formie bisu. Efektowne przypomnienie „Śpiewnika domowego” potwierdziło tezę, że Moniuszko pisał swe pieśni o szerokim audytorium. Wer wzbogaconych rytmicznie wersjach brzmią one szalenie atrakcyjnie.
Współczesna scena jazzowa została zdominowania przez grających i śpiewających mężczyzn, ale ciekawie wyróżniają się na niej kobiece głosy. Podobnie jak w sobotę, niedzielną odsłonę festiwalu zdominowała wokalistka, dokładniej zaś utalentowana skrzypaczka, kompozytorka i autorka tekstów Dorota Miśkiewicz. Jej atrakcyjny program pulsował latynoskimi rytmami, wykonywanymi przez godny podziwu kwartet z gitarzystą Markiem Napiórkowskim w roli głównej. Jego króciutkie, ale jakże efektowne solówki prowokowały publiczność do owacji.
Solistka potwierdziła opinie osoby otwartej na poszukiwania urzekających klimatów i precyzyjnej w działaniu. Jej „przeźroczysty” głos doskonale sprawdzał się w standardach muzyki popularnej (umieszczonych na płycie ”Piano.pl”), jak i jazzujących balladach. Miśkiewicz ma niesamowite wyczucie rytmu, objawiające się seria doskonałych nagrań. Bialski koncert artystki wypełniły kompozycje z różnych płyt. Najgoręcej przyjęto brazylijskie samby i bossa novy, które od lat stanowią popisowe fragmenty jej recitali. Artystka czarowała głosem i zachęcała publiczność do wspólnej zabawy.
Jej rozkołysany rytmem koncert stanowił podsumowanie dwudniowych zmagań z jazzowa materią.
Wcześniej mistrz elektrycznych skrzypiec Dawid Lubowicz (znany jako filar Atom String Quartet) popisywał się z własnym zespołem premierowymi kompozycjami, umieszczonymi na płycie „Inside”. Jego lekkość fantazja i precyzja sprawdzały się w zróżnicowanych brzmieniowo utworach. Łączyły one amerykański swing z polską tradycją folkową. Artysta umiejętnie cieniował nastroje od subtelnej ballady „Dla M.D.” przez romantyczną „Pieśń Roksany” z opery Karola Szymanowskiego „Król Roger” porywający ekspresją „Tuberfolk”. Publiczność doceniła starania mistrza skrzypiec i zgotowała mu entuzjastyczna owację.
Sensacją niedzielnej odsłony festiwalu było pojawienie się Sekstetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego, tym razem bez lidera zmożonego chorobą. Zastąpił go 58 – letni mistrz saksofonu z Wybrzeża Maciej Sikała. W kuluarach obecny był też syn mistrza Jana – Jacek Wróblewski, proponujący fanom obszerna książkę na temat muzycznych dokonań ojca. Liczący 83 lata, ale nadal aktywny Ptaszyn, ma szczególne powody do zachwytu nad dokonaniami kompozytora i pianisty Krzysztofa Komedy. Grał, bowiem w pierwszym składzie jego zespołu.
Po 50 latach zdecydował się zinterpretować w formie instrumentalnej suity słynne dzieło Komedy „Moja słodka, europejska ojczyzna”, zrealizowane z udziałem recytacji wierszy sławnych poetów. Komeda ujawnił muzyczna wizję zjednoczonej Europy, poświęcają sporo miejsca akcentom słowiańsko-lirycznym. Sekstet Ptaszyna Wróblewskiego zagrał kompozycje na nowo, czyniąc ukłon w stronę wybitnego kompozytora z okazji ogłoszonego przez UNESCO Roku Krzysztofa Komedy. Wymagająca skupienia muzyka miała mnóstwem porywających akcentów serwowanych przez wyśmienitych dęciaków: Macieja Sikałę (sax tenor), Henryka Miśkiewicza (sax alt) i trębacza Roberta Majewskiego. Słuchało się ich z wypiekami na twarzach. Osiemnasta edycja Podlaskie Jazz Festiwal przejdzie do historii jako impreza udana i bogata w urozmaicone barwy muzyczne.
materiał: Jazz Festival
tekst zdjęcia: Istvan Grabowski
opracowanie: Gwalbert Krzewicki