Reklama

Reklama

Reklama video

Poezja Południowego Podlasia w Biblioteczce Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego

Na początek idzie wiersz. Nie wypada inaczej, bo cały czas będzie mowa o wierszach, poezji i mowie poezjorodnej.

Wybrałem na harcownika tej walki o poezję jednego z młodszych uczestników kampanii, jako że dawnymi czasy w „harcach” na pierwszy bój szli raczej młodsi towarzysze, ci, którym na ogół spieszyło do sławy bardziej od statecznych, zaprawionych i poszczerbionych w bojach rycerzy … Wiersz Dominika Sobola (rocznik 1988) z tomu Marzeniodajnia (Biała Podlaska 2014) nosi znamienny tytuł tożsamość; nie będę skrywał, że od pierwszych słów skojarzył mi się z wierszem-manifestem Tadeusza Różewicza Ocalony, który ukazał się po raz pierwszy w tomie Niepokój w roku 1947, ale zapewne powstał nieco wcześniej[1]. Tak więc, niech odbędzie się oto nieogłoszone przez sejmy, senaty i sabaty siedemdziesięciolecie jednego z najważniejszych wierszy polskiej poezji XX wieku[2] – moment publikacji wstrząsającego manifestu ocalonego ze światowej rzeźni człowieka … Toast spełniamy wierszem młodego (o tyle, o ile) poety z Terespola:

Południowe Podlasie?

Lubelszczyzna?

Polska A, B czy C?

Polak nie-katolik antyklerykał liberał

głęboko wierzący niepraktykujący

mieszkający w konserwatywnym mieście

w jednej szesnastej potomek

tatarów podlaskich?

na razie nie potwierdzone

antyfaszysta antykomunista

i jeszcze kilka razy anty

kochający tradycyjnie

nie potępiający kochających

nieco inaczej niż on

za najwyższą wartość uznający

wolność osobistą

Niemców i Rosjan lubiący za pewne cechy

za pewne nie

podobnie ma się rzecz z Anglikami

Francuzami

i kilkudziesięciu innymi 

wszystko to jednak nieważne

najważniejsze jest mieć kogoś

kto kocha

Od siedemnastu lat w Białej Podlaskiej, kiedyś zwanej Białą Radziwiłłowską, jeden człowiek, Grzegorz Michałowski (rocznik 1950), wydaje nie-omal rok po roku tomiki wierszy autorów żyjących w bliższej i dalszej odległości od tego mocno bijącego serca Podlasia Południowego, jak przyjęło się określać ten kawałek współczesnej Polski. W ciągu mijających siedem-nastu lat w swej koronce uzbierał dwadzieścia cztery samodzielne tytuły, w tym tom prozy poetyckiej Marka Pietrzeli (rocznik 1955) Z dziobem trzmielojada oraz dwie teki rysunków i obrazów: Arkadiusza Sawczuka (rocznik 1963) Rysunki i Sylwii Kalinowskiej (rocznik 1978) – teka pięknych reprodukcji, nasyconych niezwykłym liryzmem obrazów, poetycko zatytułowana Konie … anielice i nadbużańskie łąki. Pierwszy z artystów jest autorem okładek i wyposażenia graficznego wielu tomów serii[3]. Pozostałe dwadzieścia jeden to-mów serii, noszącej od początku – tj. od wydanego w 2001 r. zbiorku wierszy Henryka Józefa Kozaka (rocznik 1945) pt. Miejsca magiczne – nazwę „Biblioteczka Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego”, to w zasadzie bez wyjątku zbiory wierszy[4]. Autorami są poeci urodzeni na Podlasiu lub z Podlasiem związani, w przedziale lat 1939-1993. Po równo: 11 poetek i 11 poetów (!), jedna znakomita malarka i jeden grafik … Są tu – i to w dużej liczbie – debiuty książkowe, są kolejne (niekiedy -naste) książki kilku poetów nieco starszych od „przeciętnej wieku” autorów serii, tj. od około 38 lat … Są tu autorzy znani i uznani w Polsce, jak Henryk Kozak, który doczekał się trzech książek w całej kolekcji podlaskiej „Biblioteczki”, i są pisarze stawiający nogę dopiero na pierwszym szczeblu drabiny do sławy i … wyrzeczeń.

Oto pełna lista „Biblioteczki Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego”, którą podaję dzięki uprzejmej pomocy jej „odwiecznego” redaktora, czyli Grzegorza Michałowskiego:

  1. Henryk Kozak (rocznik 1945; dalej przy nazwiskach podaję rok urodzenia autora), Miejsca magiczne (Biała Podlaska 2001). Wszystkie tomy ukazały się w tym samum miejscu, pod egidą Miejskiej Biblioteki Publicznej oraz Towarzystwa Miłośników Podlasia, przy pomocy lokalnych sponsorów, głównie Prezydenta Miasta Biała Podlaska[5], 2. Ryszard Kornacki (1940), Podlasie struna czysta (2002), 3. Ryszard Chojecki (1939), Za dużo tych lat bez lata (2003),
    4. Helena Romaszewska (1939), W dłoniach czasu (2009), 5. Aleksandra Pieńkosz (1992), Jestem tylko kruchym demonem (2010), 6. Paulina Maciejuk (1987), Nie wiem skąd … słona łza (2010), 7. Agata Szczodrak (1988), Fluid rozpustnego nieba (2010), 8. Henryk Kozak, Chwile przed odjazdem (2011), 9. Marek Pietrzela (1955), Z dziobem trzmielojada (2011), 10. Katarzyna Saw-czuk (1993), Czas rzucania kamieni (2011), 11. Wiesław Gromadzki (1959-2007), Są drogi … które (2012; wybór wierszy wydany pośmiertnie), 12. Joanna Sawicka (1993), Urojone arytmie (2012), 13. Arkadiusz Sawczuk (1963), Ry-sunek tuszem (katalog obrazów) (2012), 14. Mirosław Chodynicki (1957), Zapę-tlanie czasu (2013), 15. Weronika Iwaniuk (1981), Częstotkliwości (2013), 16. Helena Romaszewska, Na łączach uczuć (2013), 17. Anna Korólczyk (1987), Pomilczmy razem (2014), 18. Sylwia Kalinowska (1978), Konie … anielice
    i nadbużanskie łąki
    (katalog obrazów) (2014), 19. Dominik Sobol (1988), Ma-rzeniodajnia (2014), 20. Marta Świć (1978), A jednak lecę (2015), 21. Henryk Kozak, Nostalgia (2015), 22. Izabela Tonkiel (1988), Bezdroża samotności (2016), 23. Marianna Pawłowska (1956), Grafiki duszy (2016), 24. Piotr Kowieski(1968), Oswajanie ciszy (2017).

Wszystko to za sprawą niejakiego Grzegorza M., który nie tylko potrafi wyszukać wśród podlaskich lasków, piasków i karasków prawdziwych poetów, ale wynudzić, wymodlić czy wydrzeć od sponsorów kilka groszy na wydrukowanie czegoś dziś bodaj najbardziej pod słońcem niechodliwego – czyli poezji.
A zresztą, oddajmy w tej kwestii głos osobie najmniej obiektywnej, czyli – jak to odkrył Wacław Potocki – mówiącej prawdę, szczerą prawdę … i tylko prawdę (Potocki jedną ze swych fraszek zatytułował znamiennie: Pijany i dziecko – pra-wdę powie):

 

Niejakiemu Grzegorzu M.

 

na okoliczność jubileuszu

 

kiedy Grześ dziewczę

zdolne nad wyraz spotyka

obietnicami pannę omami

i ją porywa do „Kwartalnika”

 

ona mu wierzy              

a ta ohyda                                

jak złapie w łapy                      

to zaraz wyda               

 

a przy tym talent

ma raczej rzadki

potrafi wydać

nawet mężatki

 

nie beemwicą nie citroenem

on je zdobywa i-es-be-enem

a potem jeszcze wciska im gadkę

„pod kolor oczu zrobię okładkę”!

 

lecz gdy poetka nieurodziwa

zapał ma wtedy niewielki

jakimś „Gościńcem”

biedaczkę zbywa

o ile dożyje kolejki

           

(autor wiersza: Sebastian Wieczerza)

 

Pora przedstawić bliżej tego człeka poćciwego z Podlasia Południowego, w czym wykorzystam zapis jego własny, i najprawdziwszy, bo przesłany panience, która na jednej z siedleckich szkół wyższych pisała o nim pracę magisterską; w pełnym dyskrecji autobiogramie nazywa ją Studentką Moniką z Łukowa (zauważmy, że to w zasadzie zachodni kraniec Podlasia, które od wieków zdradza ochotę, by zostać po prostu północną Małopolską). Znakomity wydawca „Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego”, pisma, które w jakimś sensie od roku 1987[6] wychodzi w Białej Podlaskiej, redaktor i reżyser serii tomów poetyckich, nazwanej nieśmiało „Biblioteczką Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego”, tak o sobie powiada (za zezwoleniem ogólnie autorskim, które nieco dostosowałem do wymogów mojego szkicu):

Cóż ja mogę napisać, kiedy akurat o sobie nie potrafię. Skleciłem kiedyś kilka zdań, gdy podejmowałem pracę, a później to już się nie pisało. A zresztą, kiedyś kazali pisać życiorysy, a teraz jakichś CV wymagają.

Urodziłem się w Białej Podlaskiej – 9 maja 1850 r.  Pardon … znowu się pomyliłem o setkę! Od dziecka byłem słaby z rachunków … i mam to do dziś! […] Jeden z patronów moich szkół był lotnikiem, a drugi biskupem, to i jak nie „latać” teraz w przestworzach, do tego w „stanie uduchowionym”. To i jak nie miało się to przełożyć na pracę w „Podlaskim Kwartalniku Kulturalnym”. Cały czas pnie się on w górę, z błogosławieństwem biskupa drohiczyńskiego oraz kilku pomniejszych dobrodziejów-kaznodziejów, m. in. dr Eligiusza Dymowskiego, wybitnego proboszcza-poety z grodu wawelskiego. Po ukończeniu liceum podjąłem pracę (listopad 1968 r.) w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Białej Podlaskiej, co to 50 km od Łukowa i około 160 od Warszawy. […]

W latach 1971 – 1975 pracowałem jako instruktor Działu Instrukcyjno-Metodycznego mojej biblioteki, w latach 1976-1981 jako zastępca dyrektora Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Białej Podlaskiej, a od 1 kwietnia 1982 r. jako kierownik Działu Informacji Bibliografii i Wiedzy o Regionie. Tak jest! To nie pomyłka, na prima aprilis stałem się regionalistą … a później, z upływem lat,  jako takim – redaktorem, rusycystą i publicystą. […]

Od 1989 współpracuję z Biblioteką Obwodową im Maksyma Gorkiego
w
Brześciu. […] Od 1987 r. byłem członkiem Kolegium Redakcyjnego „Pod-laskiego Kwartalnika Kulturalnego”, od 1994 redaktorem naczelnym. W latach 1994-1998 redagowałem też wkładkę samorządową do „Słowa Podlasia” pt. „Bialczanin”. Byłem wówczas radnym Białej Podlaskiej oraz członkiem Zarządu Miasta. W latach 2000-2008 piastowałem funkcję redaktora naczelnego popularnonaukowego czasopisma „Nadbużańskie Sławatycze”. Od grudnia 2008 r. redagowałem stronę literacką w samorządowym miesięczniku „Gościniec Bialski”. Napisało się dwie książki – „Głos Społeczny 1933-1939” (Warszawa 1988) oraz „Sławatycze 1499-1990” (Sławatycze 1999), także około 30 artykułów, a po-nadto przetłumaczyło się około 60 tekścików z języka rosyjskiego na polski.

Od 1991 jestem przewodniczącym Towarzystwa Miłośników Podlasia. W po-czątkach lat 80. byłem przewodniczącym Oddziału Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich w Białej Podlaskiej, przez jedną kadencję również członkiem Zarządu Głównego SBP.

W żadnej z wojen światowych nie uczestniczyłem, nie załapałem się rów-nież na wojenki lokalne. Trochę bawiłem się w wojnę będąc dzieckiem. Ale skrzy-deł za bardzo nie mogłem rozwinąć, bo zaraz za Bugiem stały wojska radzieckie.
W
szkole przezywali mnie Michał. Ale cóż to za przezwisko? W owych czasach takich imion rodzice nie nadawali, to i dzieciaki Michałem mnie przezywali. Super, no nie?!

Tyle autentycznych słów Grzegorza Michałowskiego o sobie samym – dla potomności. Nie mogę o nim więcej, choć moje serce bije dla Podlasia, zresztą nie tylko Południowego, ale także, a może nawet przede wszystkim dla Polesia Zachodniego, czyli tego kawalątka dawnych Kresów, który ostał nam się przez „zaprószenie” albo i krótkowzrocze, a może nawet „kurzą ślepotę” wodza nad wodze, który głównie ślęczał nad mapami sztabowymi, żeby nas wszystkich urządzić … A tysiące szły w ogień, „jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”. Tam – w tych światach, zaświatach czy innych zaświatyczach – znalazłem swój los. Nie o nim będę pisał, jeno o geniuszu poetyckim polatujacym niczym mgła znad tor-fowisk i oczeretów … i otulającym całunem natchnień gromadkę zwykłych Podlasiaków i Poleszuków, którzy postanowili poważnie potraktować to zaproszenie do krainy grozy i kenozy …

Wziąłem, jak widać, potężny rozbieg do wykonania życiowego „skoku”, czyli do opowiedzenia o sensie i wartości pracy, na zdawać by się mogło ugorach, gdzie jeno laski, piaski i karaski …

Trochę przesadzam, bo w opowieści o pracach i planach „Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego”, którego najważniejszą emanacją jest właśnie „Biblioteczka PKK”, to i owo, a w zasadzie niejedno, już napisano. Nietrudno zauważyć, że podlaskie pismo, a szczególnie jego pokłosie literackie („Biblioteczka PKK”), zajmują niemal od początku wyraziste miejsce w informatorze najistotniejszym, czyli w „Bibliografii Zawartości Czasopism”, która od pierwszego numeru serii, czyli od książki poetyckiej Henryka Kozaka Miejsca magiczne (2001), zarejestrowała ponad sześćdziesiąt świadectw lektury, głównie co prawda ogłoszonych w samym PKK, ale także w lubelskim „Akcencie” i bydgoskim „Akancie”, a kilka w innych,  na ogół niszowych czasopismach. Ale przecież jest to naprawdę imponujący i wyrazisty znak żywej obecności serii w bliższym i dalszym środowisku literackim.

Wiernym „świadkiem” dokonań literackich i publicystycznych bractwa PKK jest Maria Makarska (prywatnie żona cenionego lubelskiego poety Henryka Makarskiego: 1946-2001), która nieomal od początku istnienia pisma zamieszcza w nim (i nie tylko) „codzienne” sprawozdania z życia i prac tego środowiska; wy-konała też szersze omówienie całokształtu dokonań PKK, tj. dwa artykuły przeglądowe: W poezji przeglądamy się sami w sobie (PKK 2009, nr 1, s. 7-24) oraz wywiad Podlasie nabrało dla mnie poetyckiego uroku … z lubelskim krytykiem literackim Marią Makarską rozmawia Lech Zaciura (PKK 2009, nr 1, s. 60-66). Maria Makarska jako stała współpracowniczka PKK omówiła na różnych łamach prasowych, a szczególnie w PKK, większość tomików składających się na serię, a dokładnie szesnaście pozycji, na dwadzieścia cztery. „Biblioteczka” nie ma chyba wierniejszej czytelniczki.

Dla porządku wymieńmy innych krytyków, którzy ocenili jeden lub kilka tomów serii. A więc, Zdzisław T. Łączkowski omówił kilka pozycji, ale udzielił też swoich uwag w formie wprowadzenia do książki Wiesława Gromadzkiego (1959-2007) Są drogi… które, wydanej pięć lat po śmierci założyciela bialskiego klubu literackiego „Maksyma”, poety i dziennikarza całe życie wiernego Podlasiu. Łączkowski recenzował też w PKK pierwszy tom serii – książkę poetycką Henryka Kozaka, a także Ryszarda Kornackiego Podlasie struna czysta. Liryki pod-laskie (2002), drugi tom tej serii. Inni komentatorzy-recenzenci tej serii, to: Marta Teodorko-Lefévre, Helena Kiwako, Ryszard Wasita, Rafał Orlewski, Jurata Bogna Serafińska (kilka omówień), Dorota Horoch-Goszczycka, Adrianna Trzepiota (kilka), Radosław Plandowski, Paweł Gocko, Ryszard Chojecki (kilka), Helena Romaszewska, Michał Pasternak (kilka), Damian Skawiński, Eligiusz Dymowski, Ludwik Filip Czech (kilka), Patryk Nita, Jadwiga Mizińska, Janina Kwiek-Osiowska. Omówienia te ukazywały się najczęściej w PKK (41) oraz w „Akancie” (11), ale także w kilku innych czasopismach, m.in. w „Akcencie”.

W tej sytuacji chciałoby się zapytać o jakieś poważne opinie o działalności PKK i serii „Biblioteczki”, na jakimś szerszym, najlepiej ogólnopolskim forum opiniotwórczym. Szkoda, że nie ma takich enuncjacji, bo przecie „Biblioteczka” liczy pośród swych autorów nazwiska naprawdę wybitne, choć oczywiście – i na szczęście – dopuściła do swej konfraterni młodych, niekiedy wielce obiecujących pisarzy, którzy nie usłyszeli jeszcze, że są „wybitni”. Ten stan rzeczy to jeden ze skutków zaniku krytyki literackiej na ogólnopolskim forum, której najlepszym miejscem były zawsze czasopisma tygodniowe, jak przedwojenne „Wiadomości Literackie”, chełmska (po wojnie lubelska, a na koniec swego losu znowu chełmska) „Kamena”, i powojenne pisma, niekoniecznie obiektywne, ale na pewno opiniotwórcze, jak „Odrodzenie”, „Kuźnica”, „Życie Literackie”, „Przegląd Kulturalny”, „Tygodnik Powszechny” czy „Współczesność”, której tytuł stał się zresztą rozpoznawalny jako określenie jednego z nurtów współczesnej literatury, czyli „pokolenia Współczesności”. Warto jeszcze wspomnieć o tygodniowych dodatkach do różnych „reżymowych” dzienników, w których znajdowała jakieś ujście oczywista potrzeba dyskusji literackiej i – szerzej – refleksji ogólnokulturowej.

H. Romaszewska
H. Kozak
M. Pawłowska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Trzecią część „Biblioteczki” wypełniają debiuty, ściślej debiuty książkowe, jako że bodaj wszyscy autorzy serii przed wydaniem książki mieli za sobą większe czy mniejsze aktywności wydawnicze w czasopismach i almanachach, najczęściej też jako wyróżnieni i/ lub nagrodzeni uczestnicy regionalnych i ogólnopolskich konkursów literackich, jak chociażby rozpoczęty w roku 1983/84 Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Józefa I. Kra-szewskiego w Białej Podlaskiej, czy działający od roku 1994/95 Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Marii Konopnickiej w Międzyrzecu Podlaskim. Do-dajmy obraz żywo działających klubów literackich w Białej, Międzyrzecu czy Terespolu … i przede wszystkim niecodziennej siły kulturotwórczej Miejskiej Biblioteki Publicznej w Białej Podlaskiej, która nieomal od początku, wespół z Towarzystwem Miłośników Podlasia, firmuje jako wydawca zarówno „Podlaski Kwartalnik Kulturalny”, jak i „Biblioteczkę PKK”. Ponadto, w Bibliotece wykonano pra-wie wszystkie druki tego zbioru podlaskich poetów (ściślej – w Pracowni Poligraficznej tejże Biblio-teki). Dodajmy i to, że redaktor zarówno „Kwartalnika”, jak i serii poetyckiej, to ta sama osoba: Grzegorz Michałowski, do niedawna etatowy pracownik bialskiej Biblioteki.

Wróćmy jednak do „debiutantów”, jako że wśród nich upatruje się zwykle zjawisk najbardziej obiecujących. Przeciętna wieku autorów pierwszych książek to nieco ponad dwadzieścia lat, ale trafiły się też debiuty na „ławie szkolnej”, jak tomik Katarzyny Sawczuk (rocznik 1993) Czas rzucania kamieni (2011; autorka w chwili debiutu miała osiemnaście lat), czy tomik Joanny Sawickiej (1993) Urojone arytmie (2011; w chwili debiutu miała lat dziewiętnaście). Pozostali autorzy pierwszych książek to: Aleksandra Pieńkosz (rocznik 1992) Jestem tylko kruchym demonem (2010), Paulina Maciejuk (1987) Nie wiem skąd … słona łza (2010), Agata Szczodrak (1988) Fluid rozpustnego nieba (2010), Dominik Sobol (1998) Marzeniodajnia (2014), Izabela Tonkiel (1988) Bezdroża samotności (2016). Cztery z wy-mienionych tomów doczekały się obszernego i ciekawego omówienia na łamach PKK. Artykuł Ur-szuli Gierszon, znanej poetki z Lublina, dotyczy książek Aleksandry Pieńkosz, Pauliny Maciejuk, Agaty Szczodrak i Katarzyny Sawczuk. Omówienie wskazuje na szczególną w tych młodych wierszach predylekcję, która jest zresztą w pewnym sensie cechą wspólną poezji pokoleń współczesnej młodzieży literackiej. W szkicu zatytułowanym Pokoje kobiet Urszula Gierszon docieka: Co, oprócz młodego wieku, łączy te poetki? Przede wszystkim wrażliwość, z którą muszą się uporać, i która każe im ułożyć sobie świat, znaleźć w nim sens i swoje miejsce[7]. Dla objaśnienia powyższych kwestii autorka wykorzystała zapożyczony od Urszuli Jaros klucz-obraz („pokoje kobiet”), który stanowi tytuł jej debiutanckiej książki i w ramach tej kategorii opisowej przedstawia świat poetycki tych kobiet jako przestrzeń domu, czy ściślej pokoju, który niekiedy staje się całym kosmosem…

W niemałej gromadce najmłodszych poetów uderza pewna dysproporcja: na siedem debiutów tylko jeden (i to wcale nie najmłodszego autora) należy do mężczyzny – do Dominika Sobola; resztę tych „pierwiosnków” poetyckich ofiarowały nam panie. Nie chcę snuć pochopnych wniosków z tej „statystyki”, bo przecież w całej serii zachowano idealny parytet: 11 tomów wyszło spod ręki poetek, i również 11 należy do poetów. Ale jedno dopomina się tu jeszcze uwzględnienia, otóż wśród autorów-mężczyzn zdecydowana większość to poeci ze znaczącym i znanym dorobkiem. Przedziały wiekowe między poszczególnymi autorami są tutaj widoczne: od rocznika 1939 (Ryszard Chojecki), przez 1940 (Ryszard Kornacki), 1945 (Henryk Kozak, który opublikował w ramach serii trzy tomy), 1955 (Marek Pietrzela), 1957 (Mirosław Chodynicki), 1959 (Wiesław Gromadzki), 1968 (Piotr Kowieski) … i aż do roku 1988, w którym urodził się Dominik Sobol (zadebiutował w roku 2014). Pomiędzy starszymi pisarzami, a tym najmłodszym, widać lukę całego jednego pokolenia (1968-1988). To musi zastanawiać.

Na szczęście zupełnie odwrotną tendencję widać wśród poetek. W całej dwu-nastoosobowej „drużynie żeńskiej” właściwie tylko dwie poetki, zresztą z niemałym dorobkiem, reprezentują starsze pokolenie, tj. Helena Romaszewska (dwa tomiki w serii i kilkanaście innych w całym dorobku) oraz Marianna Pawłowska, która wprawdzie zadebiutowała dopiero w 2016 roku, ale ma za sobą liczne publikacje w czasopismach i antologiach pokonkursowych. Reszta pań poetek urodziła się w latach 1978-1993, dzięki czemu z naddatkiem wypełniła lukę pokoleniową, jaka powstała w tym przedziale czasowym za sprawą opieszałości czy posuchy na męskiej części sceny literackiej Podlasia. W obawie przed posądzeniem mnie o „seksizm” w badaniach literackich pragnę dodać obserwację z inne-go obszaru życia społecznego. Od jakiegoś czasu, chyba od szóstej dekady XX wieku, obserwuję odwrót mężczyzn od klasycznych studiów humanistycznych, takich jak historia, polonistyka czy historia sztuki, a równocześnie istotny napływ na te studia utalentowanych kobiet. Analogiczne zjawisko obserwujemy
w zawodzie (stanie) nauczycielskim: dominują kobiety, a w niektórych placówkach edukacyjnych, szczególnie niższego szczebla, pracują wyłącznie kobiety … To też daje do myślenia. Ale zostawiam ten problem psychologom społecznym, socjologom i … politykom (?!).

A może po tej „męskiej” stronie sceny literackiej wyschły jakieś poezjo-rodne źródła, szczególnie wyobraźnia? Snuję różne przypuszczenia, żeby sobie poradzić z tym zaskakującym dla mnie obrazem „schodzenia poetów” z pier-wszej linii boju … A może jest tak, jak to określił kiedyś Tadeusz Konwicki w jednym z wywiadów: Wyobraźnia najbardziej kocha młodość. Jest największym przyjacielem młodości. W późniejszych latach też jest potrzebna, ale już nie ma tej dobrej formy sportowej[8]. Ta „diagnoza” doskonale się potwierdza w wierszach młodych poetek: budują oto całe światy ze swoich wewnętrznych, wyobraźniowych doświadczeń, w tej hermetycznej bańce wypełnionej własnym oddechem, gdzie mogą żyć „naprawdę”, choć w nieustannym drżeniu, by coś lub ktoś nie przerwał boleśnie ich snu …

To poetki, ale co z młodymi poetami? Nie znajduję, doprawdy, żadnej sen-sownej przyczyny ich gremialnego odwrotu od świata wyobraźni. Jest owszem jeden, „jedna jaskółka”, czyli Dominik Sobol. Ale porzekadło staropolskie na te-mat jaskółki i wiosny nie obiecuje łatwego pocieszenia …

Wisława Szymborska w jednym z dawniejszych wywiadów wytknęła w „Ży-ciu Literackim”, gdzie zawiadywała działem poezji, preferowanie generacji mę-skiej w jednej z ówczesnych gazet w taki oto sposób: Byłoby bardzo pięknie, by «Dziennik Polski» współpracował z młodymi także poetkami. A poetek nie jest wca-le tak wiele. Kobiety są, jak wiadomo, rozsądniejsze[9].

Pora wejść w głąb podlaskiego matecznika, w oryginalny świat tych wierszy. Jako klucza interpretacyjnego użyłem tu dwu kategorii, wyraziście podsuwanych przez całą serię. Po pierwsze „genius loci”, czy wręcz, jak powtarza się to wielokrotnie i najwymowniej „locus sacer” (święte miejsce): Podlasie, Południowe Podlasie, Święte Podlasie … To klucz nie tyle „geograficzny”, „geopolityczny” czy „fizjograficzny”, co raczej antropologiczny, et-nograficzny, kulturowy, religiologiczny. Podlasie, to po prostu Duch Opiekuńczy tych, którzy się tu poczęli i/lub nigdy tych miejsc szczególnie wrażliwych uczuciowo, czyli poetycko, nie opuścili, choćby ich los rzucał bliżej czy dalej: do Lublina, Warszawy, Gdańska, nawet Nowego Jorku, czy gdziekolwiek na nieobeszłe obce ziemie; oni – gdy są prawdziwymi Podlasiakami – nigdy nie opuszczają swojego „świętego miejsca”:

 

w miasteczku Liberty sto mil

na północ

od Nowego Jorku gdzie

nocami sprzątałem WAL-Marty

w kawiarni Dunkin Dantus

napisałem też

wiersz o wolności

wiersz był cały niebieski […]

głupiś powiedział Józek

szewc z Białej Podlaskiej

nie ma niebieskiej wolności

jest tylko biała

jak szpitalna ściana

i jak prześcieradło pod którym leżysz

wolny

lecz martwy

 

To wiersz Henryka Kozaka Liberty, z tomu Miejsca magiczne, który
w roku 2001 otwierał podlaską „Biblioteczkę” poetycką.

K. Szawczuk
D. Sobol
J. Sawicka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Druga kategoria, za pomocą której chciałbym „prześwietlać i udręczać” zebrane w „Biblioteczce” wiersze, to osoby nie anonimowe – „ty”, „on”, „my”, „oni”, lecz postaci posiadające autentyczne imiona czy nazwiska, historyczną realność, ciężar materialnej egzystencji i namacalną wartość. Nazwisk historycznych – głównie z naszej historii – jest w tych wierszach krocie! Dominują, co nie dziwi, bowiem lekturowe nazwiska pisarzy i arty-stów, niekiedy jako źródła celnych myśli, wykorzystywane są najczęściej w formie motta lub jako bohaterowie dedykacji, czy towarzyszących wierszowi dopowiedzeń o skomponowanej do wiersza muzyce, czy przekładzie dzieła na inne języki … Analogicznie do sił spajających tekst, jakie niesie konkret miejsca „akcji poetyckiej”, wywoływanie nazwisk „obciąża” tekst nieodzownym balastem konkretności, zabezpieczającym go przed uleceniem w niezgłębione błękity … nicości, która może niekiedy uzyskiwać namaszczające miano metafizyczności … Wśród przywołań historycznych dominują oczywiście tacy pisarze, jak Edward Stachura, Halina Poświatowska czy Tadeusz Różewicz. Kilkakrotnie spotykamy też Cypriana Norwida, który pod piórem młodej poetki zmienił się co prawda w Kamila Cypriana, ale nic mu to – jak sądzę – nie zaszkodziło … Obecni są też, a jakże, ks. Jan Twardowski, Czesław Miłosz i wielu innych, nie tylko polskich pisarzy. Pewną ciekawostką, dobrze zresztą korespondującą z „genius loci” podlaskiej „Biblioteczki”, jest zatrzęsienie dedykacji dla Grzegorza Michałowskiego, co zupełnie zrozumiałe i szlachetne w kontekście starej tradycji „uwdzięczania” mecenasa wierszem … Bo i czymże poeta może się odpłacić? Wspomnijmy o innych dedykacjach, a szczególnie dla dwu Ryszardów – Chojeckiego i Kornackiego, jakoś szczególnie z Podlasiem i jego „Biblioteczką” związanych. Wzmacnia to istotne dla tej serii poczucie zakorzenienia w regionie, w jego kulturze, w konkrecie i prawdzie istnienia.

Wracając do kategorii poetyckiej wizji przestrzeni, w „Biblioteczce” zauważamy pewną isto-tną prawidłowość: im dłuższy i na ogół duchowo bogatszy żywot stoi za autorem, tym więcej przenika do wiersza namacalnego, co nie znaczy wyzutego z poetyckości, świata „zewnętrznego” – jeśli wolno użyć tego dziwacznego w kontekście poezji terminu. Nie powinno to nadmiernie dziwić; jeśli bowiem obejrzymy się za siebie – w dzieje prze-mian polskiej poezji XX wieku –zauważymy, jak w głównym swym nurcie coraz bardziej poetycka wyobraźnia oddala się od hermetycznych „światów wewnętrznych”(dziedzictwo romantyzmu), której mistagogami i celebransami byli głównie poeci Młodej Polski (w odniesieniu do europejskich porywów modernizmu) i legiony ich późniejszych wyznawców i naśladowców. Nie cała oczywiście poezja zbuntowała się przeciw tej qua-si-meta-fi-zyce, tej uzurpacji „rządu dusz”, bo równocześnie przyszłość poezji zabezpieczały takie formacje, jak grupa skupiona wokół „Skamandra”, autentyści z kręgu „Okolicy Poetów” (Stanisław Czernik, Jerzy Pietrkiewicz, Stanisław Piętak i in.), czy też niejeden z nurtów tzw. awangardy, jak liderzy krakowskiej, lubelskiej czy wileńskiej: Julian Przy-boś, Józef Czechowicz, Czesław Miłosz. Dalszy głęboki przełom w tym zakresie dokonał się w czasie wojny, głównie za sprawą poetów z kręgu „Sztuki i Narodu”, a także „wolnych elektronów” tego czasu, jak Tadeusz Borowski. W poezji powojennej ten rzekomo „antymetafizyczny” nurt poezji pol-skiej podjęli tacy poeci, jak Tadeusz Różewicz czy Miron Białoszewski, a fala owa swój szczyt osiągnęła w dokonaniach tego tak szyderczo nazwa-nego ruchu „turpistycznego”, do którego przyznawali się – wiednie, mimo-wiednie, bezwiednie lub przewrotnie – tak różni twórcy, jak Różewicz, Grochowiak, Bursa, Wojaczek, Harasymowicz czy Karpowicz. Jak najsłuszniej Edward Balcerzan jeden z rozdziałów swego studium o poezji współczesnej nazwał wahliwie: Turpizm albo (jeszcze raz) realizm[10].

W zgiełku programów i manifestów, szczególnie po roku 1956, istotne miejsce zajmuje szeroki i wieloimienny nurt poezji o „rodowodzie chłopskim”, czy może lepiej o rodowodzie wiejskim, czyli idei twórczości wybijającej się z odwiecznego polskiego kompleksu wiejskości-rodzimości. Od Reja, Kochanowskiego, Karpińskiego, Mickiewicza, Lenartowicza, Konopnickiej, Czechowicza, do Tadeusza Nowaka, który współcześnie podniósł kulturę wiejską na szczyty eks-presji poetyckiej, a równocześnie pokazał, jak nasi wiejscy, przedchrześcijańscy i pogańsko-chrześcijańscy święci, „odchodzą”. A z nimi polska wiejskość, zmieniająca się na naszych oczach w nostalgiczny mit, co świetnie opisał Wiesław Myśliwski, prozaik całym sobą zanurzony w „wiejskości”. W wywiadzie udzielonym przed laty Wojciechowi Wiśniewskiemu tak to ujął: Dziś jest to zupełnie inne zjawisko; to już nie odkrywanie z zewnątrz, to odkrywanie samych siebie, odzyskiwanie własnej tożsamości, własnej świadomości kulturowej. Pojawili się pisarze z wewnątrz klasy chłopskiej, jej kultury. Ta klasa zaczęła rodzić już nie bezimienną literaturę, lecz literaturę osobnych indywidualności […] Słowem zrozumieliśmy, kim jesteśmy, staliśmy się świadomymi dziedzicami wielkich, niewyczerpanych zasobów kultury wiejskiej[11]. I jeszcze jedno zdanie z tego wywiadu, który jak najbardziej uzewnętrznia rolę Wiesława Myśliwskiego, ale też Tadeusza Nowaka, we współczesnej kulturze: […] literatura oddaje tylko wtedy pełną sprawiedliwość rzeczywistości, kiedy potrafi przetworzyć ją w mit[12].

Najwybitniejszym twórczym kontynuatorem kulturowej wizji Tadeusza Nowaka jest na naszym gruncie Henryk Kozak. Poeta ten jest w pełni świadomy swego powinowactwa z autorem Jasełkowych niebiosów (1957); w swym wierszu List z przeszłości (w tomie Miejsca magiczne) podlaski poeta składa hołd (z lekka ironiczny i autoironiczny) swemu poetyckiemu patronowi:

 

czytam właśnie list od Tadeusza Nowaka

chwali moje pomysły na wiersze

gani życie

radzi

żebym nauczył się języka obcego

ludzi kochał

i Boga

miał swoją małą Ojczyznę

unikał fałszywych proroków

gdzieś pojechał

i żebym przysłał nowe rzeczy

do Tygodnika

pod koniec 85-go

nad Psalmami pochylony

coraz wyraźniej

„słyszę krzyk sójki we śnie

nad czarną raną wody”

nadziei czy rozpaczy

króla czy kata

 

Poeta „wysiedlony” (samowysiedlony) z kultury wiejskiej, skazany na pu-stynię „miejskości” tak oto sumuje swe życie („udane”, jak ironizuje w tytule całego tomu):

 

Wybacz mi że piszę szczerze

Tak jak jest

Obcy tu jestem

I niepotrzebny

Jak w ogródku chwast

To cytat z wiersza Blokowisko. Użyłem go dla zilustrowania formy „no-tatki poetyckiej”, która dominuje w poezji Henryka Kozaka świadomie i dobrowolnie, i bez intencji prowokacyjnych. Myślę bowiem, że ten brat-poeta znad innej co prawda rzeki niż moja Nida, ale przecie brat-poeta-chłop, a dziś, jak ja, zwyczajny mieszczuch lubelski, którego serce i wyobraźnia nieustannie wyrywa się do Matki i do Sitnika. Ten poeta, korzeniami zaryty w swoich nadkrzniańskich ugorach, nie sili się na żadne poetyzmy. On po prostu niespiesznie notuje toczące się przez krainy jego wrażliwej i pamiętliwej wyobraźni to wszystko, co się tam toczy, przepływa i niknie – „tak jak jest”; nie boi się najordynarniejszych prozaizmów, a nawet soczystego słówka, którego nie używa się w towarzystwie dam; nie wzdraga się przed wyrazami z obcych gwar: chachłackiej „tuczy”, czy wschodem pachnącej, a tak staropolskiej jak moje nazwisko „trześni” – na złość z ruska ogólnopolskiej „czereśni”. Zresztą, te „prozaizmy”, czy dialektyzmy, trafiają się jak rodzynki w cieście, jako że poeta nie dopuszcza do zapanowania nad swoim prawie przezroczystym, prawie narracyjnym stylem jakiejś mocnej kategorii frazeologicznej czy metrycznej. Mowa jego wierszy toczy się spokojnie, niespiesznie, niczym nizinna rzeka, niczym opowieść dwojga starych chłopów, co przysiedli na krzywej ławeczce pod cienistą topolą – w ciepłej, jesiennej podwieczerzy – i snują głębokie, a znane od lat refleksje i życiowe mądrości, którym przysłuchuje się para gołębi grzywaczy, układająca się do snu w pachnących to-polowych gałęziach.

Wiersze Henryka są wierne swej stylistycznej bezstylowości, od początku – od debiutu. Poeta po prostu pozwala im mówić jak chcą, bez napinania do granic wytrzymałości cięciwy myśli i metrum, krajobrazów nie z tej ziemi i meetafizycznych głębi, z których nie wiadomo jak się wydostać na powierzchnię normalnego życia. Potrafi napisać coś takiego (w wierszu Dlaczego): Męczą mnie o niczym rozmowy / Nie oczekuję pochwał listów / I już tylko trochę ciszy.

Jeśliby szukać doskonałego wcielenia kategorii poezji „białej”, to właśnie w wierszach tego poety można się nią naoddychać, nacieszyć, a niekiedy uś-miechnąć melancholijnie nad głupotą i przemijalnością tego życia, tego „udanego życia”, przy ciągłych powrotach tam, gdzie byliśmy „jeszcze wczoraj” – w Sitniku, u matki, u ojca, u sąsiadów:

 

Spod nóg wyskakiwały zające

A nad olszynowymi zaroślami

Groźnie buczała tucza

Straszyła

Jeszcze straszniej niż ta

Z dzieciństwa

Te wiersze-opowieści czyta się jak własne myśli, jak własne wspomnienia, jak własne refleksje nad niekoniecznie tak do końca „udanym życiem”. Stąd moje wrażenie, że przez całe pięćdziesiąt lat tych lektur (Kozak zadebiutował w 1967 roku) czytam ten sam na tysiąc sposobów obmyślany i opowiedziany życiorys. Gdyby to nie było trywialnym chwytem publicystycznym, z tych wierszy można by „wypreparować” nieomal kompletny kalendarz „życia i twórczości” Henryka Kozaka, poety znad Krzny, który choć obiegł może i pół świata, zdarł tysiące gę-sich czy wiecznych piór, to tak naprawdę nigdy nie ruszył ani kroku za płot swe-go Sitnika i nie zna cenniejszego i piękniejszego miejsca pod gwiaździstym niebem, jak mały podlaski, zaryty w piachu, torfie i biedzie Sitnik!

W tym miejscu nie mogę się oprzeć jeszcze jednej myśli Tadeusza Konwickiego, z cytowanego wcześniej wywiadu: Chcemy czytelnika gorącego. Największa satysfakcja, jeśli czytelnik uzna, że wyjęło mu się z ust, spod serca to, co sobie myślał. To, co czuł, nagle znalazł w książce …[13] Moje omówienie „Biblio-teczki” wyraźnie zmierza ku gloryfikacji jednego autora, porzucam tedy ten szlak …Nie roszczę sobie pretensji do niepodważalnego obiektywizmu, acz bardzo mi na nim zależy. Niech więc wybaczą mi czytelnicy „niesprawiedliwość” uwago pisarzach, którym  poświęcam nadmierną, lub wręcz przeciwnie niedostateczną empatię. No cóż, czytelnik – nawet w roli krytyka literackiego – to nie sługa, co nie wie „co to pany”…, a w sferze artystycznej wiadomo: „pan na zagrodzie”… Wszelako nie mogę się oprzeć potrzebie oddania, na ile to możliwe, sprawiedliwości zjawiskom wybijającym się w tej bardzo wybitnej grupie podlaskich poetów. Dodam od razu istotne zastrzeżenie: „Biblioteczka” nie prezentuje twórczości jakiejś mniej czy bardziej formalnej grupy, pokolenia czy nurtu literackiego. Już samo spojrzenie na daty urodzin poszczególnych autorów, od 1939 do 1993 r., czyli w przedziale lat ponad pięćdziesięciu, nie pozwala odpowiedzialnie mówić o jakiejś grupowej formacji w ramach uogólnienia historycznoliterackiego, pokoleniowego czy programowego. Ot, powstała ni stąd ni zowąd nieformalna konfraternia południowopodlaskich poetów, skupionych wokół pisma i osoby redaktora. Grzegorz Michałowski, pomysłodawca, redaktor i za-pewne pierwszy krytyk (selekcjoner) serii, zachowuje się jak klasyczny „łowca talentów”, czy może nawet jak mecenas literacki i artystyczny, udostępniając miejsce na starcie literackiego maratonu zarówno wypróbowanym „zawodnikom”, jak i neofitom, zaledwie rokującym nadzieję na coś większego. Pójdę tedy jego tropem i niczym zagorzały kibic będę oklaskiwał wyróżniających się (w moich oczach) „biegaczy”, nie zapominając wszelako, że biegną w całej „stawce”… Jak w najprawdziwszym maratonie zastosować chciałbym na początek jakiś rodzaj kategoryzacji, trudno wszak jednaką miarą mierzyć kilkunastoletniego debiutanta i sprawdzonego w wielu biegach, czy wręcz wielokrotnie wieńczonego olimpijczyka. Dla uproszczenia sprawozdania posłużę się pewnym kluczem: omówię najpierw poetów metrykalnie „starszych”, a następnie gromadkę „młodzieży” poetyckiej. W tej pierwszej chciałbym wskazać przede wszystkim – oprócz omówionego szerzej dorobku Henryka Kozaka – na Ryszarda Kornackiego, Ryszarda Chojeckiego, Mirosława Chodynickiego, Mariannę Pawłowską oraz Piotra Kowieskiego (przedział pokoleniowy 1939-1968). W grupie „młodzieży poetyckiej” moją szczególną uwagę zwrócili: Aleksandra Pieńkosz, Paulina Maciejuk, Katarzyna Sawczuk, Joanna Sawicka, Dominik Sobol, Izabela Tonkiel. Kolejność przywołanych tu nazwisk wynika z dat publikacji tomików ich wierszy w „Biblioteczce”, nie zaś z jakiejś wyimaginowanej kolejności „na mecie”, do której, jak sądzę, jeszcze daleko…

Piękno i wartość wierszy Ryszarda Kornackiego świetnie kiedyś ujął ks. Jan Twardowski; jego słowa otwierają zresztą tomik poety z Międzyrzeca Podlaskiego: Wszystko to bardzo mi się podoba, bo jest proste, bezpretensjonalne i ludzkie. I dalej tak oto pisze ten poeta, który zaczynał jako „lektor” i recenzent wierszy nadsyłanych do przedwojennego pisemka młodzieży szkolnej „Kuźnica Młodych” (1931-1936): Jest Pan czarującym człowiekiem, niesłychanie wrażliwym, kochanym z bliska i na odległość. Do wtóru słowom ks. Jana przywołam jeden z ta-kich bezpretensjonalnych wierszy R. Kornackiego – Liryk świąteczny:

 

Wiersz rodzi się

jak Chrystus

w ubogiej stajence

na sianie –

Czasem

na gołych deskach

w M-2

zadumanego poety

Potem urasta miłością

jak winem czerwonym

wierząc we własne

ukrzyżowanie.

Ryszard Chojecki pochodzi spod Kazimierza Dolnego (z Jeziorszczyzny), ale od dawna (od 1963) związany jest z Łosicami i podlaskim środowiskiem kulturalnym. Mimo że od lat wrastał w zupełnie inny świat niż ten „swojski”, nadwiślański, gdzie się urodził, to przecież jego myśl, wyobraźnia i pamięć emocjonalna są głęboko wierne kolebce – Jeziorszczyźnie koło Kazimierza, rodzinie, sobie w tamtym krajobrazie. Widać to chociażby w wierszu Jeziorszczyzna:

Bądź ze mną do końca

wiosno strojna w tamte kwiaty,

szumie dębu nad studnią,

sadzie jesiennych owoców,

lipo młodsza od czarnoleskiej,

słoneczny promieniu wędrujący po pokojach,

chłodzie cienistych wąwozów,

pyle dróg dookolnych,

południe urodzaju, ziół, owadów i słońca,

śnieżny, dziewiczy szlaku

do szkoły w Kazimierzu.

Tak mówię czule po latach, jakbym wciąż

jeszcze tam był:

bądź ze mną kraino z tamtych tysiąca dni

i nocy.

Bo tylko tak – bogaty nostalgią –

potrafię odnieść triumf nad wiarołomstwem

czasu i w złej godzinie przywołać najlepszy

ze snów długim i szeleszczącym zaklęciem: Jeziorszczyzna

Mirosław Chodynicki przyfrunął na Podlasie, dosłownie do Terespola, z daleka, aż zza Wisły, ze Szczekocin w Świętokrzyskiem, pokonując przez lata wiele innych etapów (m.in. Poznań). Jest związany z transportem kolejowym, więc „prze-mieszczanie się” to jego zawód. Wiersze tego poety-wędrowca nie mają tej charakterystycznej dla Podlasia pieczęci lokalnej, choć mocno w nich brzmi osobisty ton, jak chociażby w tym bez tytułu:

 

jestem pełen cieni wczorajszych

przedwczorajszych

i jeszcze wcześniejszych

łażą za mną

kiedy się obejrzę

udają że ich nie ma

a kiedy odchodzą robi się pusto

czasami razem sobie śpiewamy

albo piszemy wiersze

ja piszę

one grzecznie siedzą

czekają

kiedy skończę podają

z ust do ust

i ukołysane zasypiają

jestem strażnikiem snów

Marianna Pawłowska – z krwi i kości Podlasianka – w swych wierszach daje miejsce podlaskim krajobrazom, dramatycznym doświadczeniom tej ziemi
z perspektywy osoby, która pamięta i przeżywa, jak w wierszu Na pograniczu, dedykowanym „Wysiedlonym w akcji Wisła”:

 

Z tych wsi

Została tylko nazwa

Kleks kartografa

Na starej mapie

Tam była kuźnia

Dalej gospoda

Stąd dzwon cerkiewny

Na trwogę

W głębokiej koleinie

Dorodna brzoza

Obok samotna kapliczka

Otulona kaleką lipą

Pod pustym oczodołem

Wytarty napis

Cyrylicą […]

Tu już się wypełniły dni

Z ikon odfrunęły

Struchlałe anioły

Umknęli wszyscy święci

W czworoboku podwórka

Poziomki jak krew

Kikuty kominów

Schwytane w zieloną

Sieć drzew

Zostaną drzazgą

W pamięci

Najmłodszy w tej grupie doświadczonych poetów to Piotr Kowieski – artysta wszechstronny: jest malarzem, muzykiem, prozaikiem, no i poetą. Świat wyobraźni poetyckiej i kosmos niespokojnej woli twórczej poety oddaje jeden
z jego wierszy – pędzle:

 

przypinam skrzydła

i lecę

lotem koszącym

nerwowym

przed siebie ciągle

do przodu

mój azymut widnokrąg

to za grabowym lasem

karną kolonią pokrzyw

polną droga

wzdłuż płotu

wszyscy w domu już śpią

gdy przelatuję

nad czerwonymi łanami

gasnących pogorzelisk

i ruinami domów

z rozpalona głową

ja i moje skrzydła

pędzle

feeria kolorów

Ten wiersz pozwala mi w miarę gładko przejść do uwag o wierszach drugiej grupy – młodszych poetów. Tu właśnie – w tej stosunkowo młodej poezji –zderzamy się z pewnego rodzaju hermetyzmem doświadczenia zamienionego w wiersz; jest w tym wyraźna wola pochwycenia ułamków chwil i emocji oraz zamknięcia ich w oryginalną metaforę lub koncept, które niejednokrotnie mogą kojarzyć się z technikami poetyckimi polskiego baroku, zafascynowanego pogonią za najniezwyklejszymi, najbardziej wyszukanymi konceptami, które mają oddać chwilę olśnienia i/lub analogicznie – olśnić czytelnika.

Aleksandra Pieńkosz w swym tomiku Jestem tylko kruchym demonem (2010) zaskakuje nas co krok niezwykłą pomysłowością w wynajdywaniu „konceptów”, które mają oddać jej kilkunastoletnie doświadczenia emocjonalne i intelektualne. Wśród liter się wychowałam / wśród liter/ szukam odpowiedzi – wyznaje poetka w jednym z wierszy. To doświadczanie siebie w kategoriach niezwykłości prowokuje w którymś momencie pytanie-refleksję: zamęczam Was i dręczę swoimi wyznaniami?  Poniżej wiersz bez tytułu:

 

***

wyobraźnia moja

obiegła rzeczywistość trzy razy

dookoła

i zmęczyła się

więc mówię: pomyśl też za mnie

jak w Casablance

chowam głowę od

przeciągu

w rękaw męskości

Paulina Maciejuk zadebiutowała w okresie studiów, ale jej tomik w „Biblioteczce PKK” – Nie wiem skąd … słona łza (2010) – jest istotnym krokiem na drodze do własnej poetyki. Te wiersze, to jakby notatki poetyckie, z jądrem paradoksu wewnątrz miąższu zdania. Co prawda, jak wyznaje poetka, to miłość zawróciła mi w głowie / poprzestawiała klepki / przerwała ciąg logicznego myślenia, ale tak naprawdę, to forma – bardzo bliska japońskiemu haiku – „zawraca w głowie”, jako że namiętne poszukiwanie wymyślnej formy rządzi tymi wierszami:

 

***

ganiam myśli

całymi godzinami

łapię

duszę

i nie mam nic

ciągle pustka

przecieka mi

między palcami

duszę się

brakiem tlenu

Prawdziwym objawieniem wśród młodych poetów „Biblioteczki” jest dla mnie tomik Katarzyny Sawczuk. Pomijając zaskakująco wczesny debiut książkowy, tom Czas rzucania kamieni, wydany w roku 2011, zawiera sporo utworów piętnastolatki (!) Widać w tych wierszach jedno ze znamion autentycznego talentu – wielką odwagę myśli i wyrazu. Owszem, poetka nierzadko balansuje na granicy blasfemii, ale jej wypowiedzi przenika autentyczna pasja, gwałtowny bunt i gorączkowe poszukiwanie mocnego fundamentu życia; trochę z Ewy / trochę z Pandory – mówi o sobie. Nawet układ tomiku zakrawa na prowokację: wiersze ułożone zostały w trzech „segmentach”, na wzór autentycznej spowiedzi, jak określiła je poetka, czyniąc ze swej książki wyznanie grzechów ciężkich przed konfesjonałem ludzkości: „przeciw Bo-gu”, „przeciw bliźniemu”, „przeciw sobie”… Znakomity koncept, którego wszak-że nie należy brać dosłownie. A oto po jednym wierszu z tego „rachunku sumienia” młodej poetki:

 

***

czytałam Pismo święte

powypadały mi zakładki

nie wiem gdzie skończyłam

nie zacznę od początku

umiem tylko upadać

powypadały mi zakładki

z wierszami na ulicę

Panie Boże nie daj mi się sprzedać

bo „wszyscy artyści to prostytutki”

 

elegia

wszystko ma swój czas
i jest wyznaczona godzina
na wszystkie sprawy pod niebem (Koh 3, 1)

 

recytujesz mi na dobranoc Koheleta

 przez telefon

budzisz w nocy

 prosisz o rozsądek

 zabroniłeś mi o sobie myśleć

ale ja nie przestanę

 poproszę cię o pocałunek

zbudzę w nocy

do ucha

wyrecytuję ci na dobranoc „Pieśń nad

pieśniami”

 a ty

będziesz skałą

A oto jak wyglądają „grzechy przeciw sobie”:

 

***

przestałam się pchać facetom między nogi

przecież i tak gra o pierwszeństwo zginęła

wraz ze słowem równouprawnienie

nie jestem wolna

jestem raczej nieczysta

według żyda

jestem zdecydowanie zbyt odkryta

według muzułmanina

jestem troszkę nachalna

według mojego sąsiada

a ja mój faceciku

kiedy zapomnisz otworzyć mi drzwi

i przepuścisz tyłem

poślę zalotne spojrzenie szoferowi

zapisując jego imię w kolejce za tobą

 

Prawo młodości, prawo odważnej szczerości … ale czy zawsze? Czy ta pogoń za „samą prawdą”, rozebraną ze wszelkich osłon, nie popchnie autorki
w stronę ekshibicjonizmu? Czy zdoła zaowocować prawdziwym pięknem, które oprze się starości, brzydocie, cierpieniu? Zobaczymy …

Joanna Sawicka to jedna z najmłodszych debiutantek „Biblioteczki”. Wprawdzie wiersze w tomie Urojone arytmie wydane zostały w roku 2012, ale znajdujemy wśród nich utwory nie tylko osiemnasto, dziewiętnastolatki, lecz i znacznie wcześniejsze. Nie dziwi przeto, że doświadczenie poetyckie, czy szkolne przygody z książkami, noszą znamiona raczej prowokacji niż autentycznego przeżycia; dużo tu wrażeń z lektur, nie tylko szkolnych: tak płynę przez życie / z tomikiem Poświatowskiej przy boku – wyznaje poetka,
a gdzie indziej: upatruję ciągle miłości, jestem kobieta samotną. A więc do głosu dochodzą „złość, uraza, smutek”.

 

zwątpienie

przez czterdzieści pięć minut

próbują wbić nam do głowy:

idee Platona

interpretacje wierszy

od antyku do współczesności

wypaczają namacalnego

Boga i rycerzyka

na tej samej płaszczyźnie

przez czterdzieści pięć minut

wbijają nam swoją mądrość

aby później wypuścić z pomieszczenia

szereg osób myślących tak samo

Jak świadczy jeden z obrazów, poetka odznacza się odwagą wyobraźni: dzióbię powoli poezję – w świetnym liście do Pana; dodajmy nie do byle jakiego pana, lecz do samego Czesława Miłosza …

Kolejny poeta na mojej liście wyróżnionych znacznie przekroczył w chwili publikacji swego tomiku Marzeniodajnia (2014) masę krytyczną doświadczenia poetyckiego; od niego zresztą zaczynałem mój szkic, tak że ograniczę się tutaj do przywołania jedynie kilku zdań z dorobku tego wielce obiecującego po-ety. Mowa tu o Dominiku Sobolu: je-stem pierwszym / jako takim poetą / w rodzinie („samorodek”); poświęciłem się przeżywaniu / na swój sposób / po dominikowemu (wiersz bez tytułu). W innym wierszu bez tytułu, zaczynającym się znamiennie … jestem czarną owcą, wyznaje buntowniczo … mam awersję/ do odruchów stadnych … Bardzo jestem ciekaw jak daleko dojdzie ten odważny poeta z Terespola?

Na koniec tego przeglądu kilka słów o rówieśnicy Dominika Sobola, o Izabeli Tonkiel. Jej tomik Bezdroża samotności z 2016 roku wskazuje na wyraźną inspirację – to poezja i legenda Rafała Wojaczka. Jeden z jej utworów nosi znamienne motto – „zainspirowane wierszem Rafała Wojaczka”: Mów do mnie jeszcze / Dźwiękami kroków / Lub krokami dźwięków / Zbliż się / Do drzwi mojego serca // Mów do mnie jeszcze… / Jeśli usłyszę / A nie otworzę / Wzywając mojego imienia / W bez-gwiezdnej ciemności / Roztrzaskaj mój mur. Znamienne w tej poezji jest bliskie barokowemu konceptowi-paradoksowi upodobanie w skojarzeniach z kręgu „kochania-umierania”. Jeśliby szukać dla tych wierszy jakiejś przygany, to byłaby to przede wszystkim pewna przypadkowość kompozycji całego tomu, czyli problem (wielu zresztą autorów „Biblio-teczki” z nim się nie uporało) z wyrazistym doborem tekstów, w celu stworzenia jakiejś spójnej całości nie przypadkowego zbioru tekstów. Ten „mankament” (?) dotyka zresztą większość współczesnych zbiorów poetyckich, które najwyraźniej ciążą raczej ku poetyce journal intime niż klasycznych kom-pozycji z jednorodnym tematem tezą.

Zamiast puenty do tych uwag chciałbym przytoczyć kilka niezwykle przenikliwych zdań niespożytego ironisty Czesława Miłosza, które wypowiedział w Sztokholmie w grudniu 1980 r. w związku z przyznaniem mu Nagrody Nobla: Każdy poeta zależy od pokoleń, które pisały w jego rodzinnym języku, dziedziczy style i formy wypracowane przez tych, co żyli przed nim. Równocześnie jednak czuje, że te dawne sposoby wypowiedzi nie są dostosowane do jego własnego doświadczenia […] Buntując się, popada z kolei w zależność od swoich rówieśników, od przeróżnych kierunków awangardy. Niestety, wystarczy, że wyda pierwszy tom wierszy, a jest już schwytany.

A w przemówieniu wygłoszonym w sztokholmskim ratuszu tak oto ironizował: Jestem częścią polskiej literatury, która jest względnie mało znana w świecie, gdyż jest niemal nieprzetłumaczalna. Porównując ją z innymi literaturami mogłem ocenić jej niezrównaną dziwaczność. Jest to rodzaj tajnego bractwa mającego własne obrzędy obcowania z umarłymi, gdzie płacz i śmiech, patos i ironia współistnieją na równych prawach[14].

Ciekawe, czy wywołani tu poeci Południowego Podlasia podzielają te przenikliwe, acz nader ironiczne uwagi wielkiego polskiego poety.

 

***

Józef Franciszek Fert – polonista, historyk literatury, poeta, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, badacz twórczości Cypriana Norwida, tekstolog i edytor, autor licznych publikacji. Członek Towarzystwa Naukowego KUL, Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, Lubelskiego Towarzystwa Naukowego, Sto-warzyszenia Pisarzy Polskich (prezes Lubelskiego Oddziału w latach 2002–2004).

 

[1]  T. Różewicz, Niepokój: wiersze z lat 1945-1946, W: tenże, Poezja, T.I, Kraków 1988, s. 21-22.

[2]  Jeśliby brać dosłownie deklarację wstępną wiersza „Ocalony”, Mam dwadzieścia cztery lata / ocalałem / prowadzony na rzeź, która stanowi równocześnie ramę kom-pozycyjną całego manifestu, to podmiot-autor, piszący te słowa w roku 1945, ma wła-śnie tyle samo lat, tj. dwadzieścia cztery, co Tadeusz Różewicz (rocznik 1921).

[3]  Zaczęło się od projektu Grzegorza Michałowskiego – pomysłodawcy i redaktora serii, który uczestniczył w projektowaniu i sam zaprojektował trzy tomiki na początku istnienia „Biblioteczki” – w formacie nieco pomniejszonego B6 (125 x 165 mm); od tomu czwartego format i wyposażenie graficzne tomów serii uległy zmianie: przyjęto – trwający do dziś – format nieco wyższego B6 (125 x 195 mm); autorem tej zde-cydowanie dobrej zmiany jest właśnie Arkadiusz Sawczuk. Pojedyncze tomy w ramach przyjętego formatu wydłużonego B6 zaprojektowali ponadto: Roman Pieńkowski, Agnieszka Nitek, Aneta Wałuto oraz Piotr Kowieski (poeta zaprojektował także własny tom wierszy).

[4]  W tomiku Joanny Sawickiej (rocznik 1993) Urojone arytmie część zbioru wypełnia rodzaj poetyckiego dziennika, w którym notowane są doświadczenia wewnętrzne nar-ratorki, przemieszane z raptularzowymi zapiskami i datami.

[5]  Druk niemal całej serii wykonała Pracownia Poligraficzna Miejskiej Biblioteki Pu-blicznej w Białej Podlaskiej.

[6]              Grzegorz Michałowski początkowo był członkiem redakcji „Podlaskiego Kwar-talnika Kulturalnego” (dalej skrót PKK), a od roku 1994 redaktorem naczelnym pis-ma; poprzednikiem PKK był „Bialskopodlaski Biuletyn Kulturalny”, założony w 1987 r., przekształcony później w „Podlaski Kwartalnik Kulturalny”; zob. Maria Makarska,
W poezji przeglądamy się sami w sobie, Podlaski Kwartalnik Kulturalny 2009, nr 1, s. 7-24.

[7]  U. Gierszon, Pokoje kobiet, Podlaski Kwartalnik Kulturalny 2013, nr 1, s. 7-19

[8]  O czytelniku gorącym: rozmowa z Tadeuszem Konwickim, W: W. Wiśniewski: Le-kcja polskiego i nie tylko … Wstęp T. Burek, Warszawa 2011, s. 66.

[9]  Noblistka, W: Wiśniewski, dz. cyt., s. 175.

[10]  E. Balcerzan, Poezja polska w latach 1939-1965. Cz. II: Ideologie artystyczne, Warszawa 1988, s. 67-77.

[11]  Akt twórczy jest aktem okrutnym. Rozmowa z Wiesławem Myśliwskim. W: Wiśniewski, dz. cyt., s. 119.

[12]  Tamże, s. 132.

[13]  Wiśniewski, dz. cyt., s. 71.

[14]  Cyt. za: Czesław Miłosz: Niedostępny kod, W: Wiśniewski, dz. cyt., s. 430.

 


materiał: Biblioteczka Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego
tekst: Józef Franciszek Fert

Spodobał Ci się ten artykuł? Podziel się ze znajomymi:

Udostępnij
Wyślij tweeta
Wyślij e-mailem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Czytaj więcej o:

Reklama

Reklama

Zobacz więcej z tych samych kategorii

Reklama