Reklama

Reklama

Reklama video

Wołyń – kraina kontrastów. Relacja z 8-dniowej wyprawy rowerowej (cz.3)

Każdy z nas słyszał o Wołyniu, który najczęściej kojarzy nam się z najczarniejszą kartą w dziejach tej ziemi, rzezią wołyńską, okresem mordów naszych rodaków z rąk ukraińskich nacjonalistów w latach 1943/1944. Wołyń w tym strasznym czasie obficie spłynął krwią polaków, po których bytności pozostały tu już dziś tylko krzyże, zrujnowane cmentarze i zdziczały sady przy dawnych domostwach. Wołyń na Ukrainie to jednak dziś również wspaniałe krajobrazy, zabytki architektury, piękna przyroda, ciekawa kultura i przyjaźni ludzie.

Wołyń uważany za symbol martyrologii na kresach jest niemal kompletnie nieznany turystycznie poza kilkoma większymi miejscowościami, choć leży tak blisko naszych granic. Moja rowerowa wyprawa miała odczarować, choć odrobinę ten stan i pozwolić poznać bliżej uroki tego regionu. Zapraszam do lektury relacji z trzeciego dnia wyprawy.

Dz.3 (poniedziałek) Stolica Wołynia i okolice

Pierwsze dni rowerowej wędrówki po Wołyniu upłynęły w znakomitej atmosferze i dostarczyły samych pozytywnych wrażeń. Pogoda dopisywała, krajobrazy zachwycały, my jak i nasze stalowe rumaki działamy bez szwanku.

W czasie dłuższej wyprawy prawie zawsze jest przynajmniej jeden „gorszy” dzień, objawiający się kiepskim nastrojem, ogólnym większym zmęczeniem, wolniejszym działaniem podczas zwyczajnych zajęć. W moim przypadku w 99% jest to zawsze dzień trzeci. Niema tak naprawdę znaczenia, jakie są warunki, czy dobre czy złe, jaki jest dystans do przejechania itd. Jest to syndrom „aklimatyzacji podróżniczej”, normalna reakcja organizmu na zmienione warunki funkcjonowania. Na szczęście znając swój organizm zwyczajnie się tym nie przejąłem, po prostu dostosowałem na ile się da do tego stanu i robiłem wszystko, aby nie wpłynęło to na plan dzienny ani ogólny nastrój wyprawy. Jest to o tyle istotne, że często podczas podobnych wyjazdów, niektórzy rezygnują w tym momencie widząc, że jest mniej sił, zły nastrój i jakoś nie cieszy to już wszystko. W takiej chwili często dochodzą niepotrzebne sprzeczki o nic, kończące się bezsensowną awanturą z współuczestnikami wyprawy i pogniewaniem aż po grób. Moja rada, aby nigdy do tego nie dopuszczać, nic tak nie rozładowuje napięcia i „gorszego dnia” jak wytłumaczenie pozostałym sytuacji, zaciśnięcie zębów w „newralgicznych” chwilach a najlepiej jest rozładować wszystko dużą dozą humoru, zdając sobie sprawę, że cała wyprawa to jest przecież nasza ucieczka od codzienności i związanych z nią problemów.

Wracając do meritum relacji. Trzeci poranek na Wołyniu okazał się bardzo fajny, wstaliśmy bladym świtem, zanim słońce wzeszło nad horyzont. Poranna rosa i rześkie powietrze – czy jest coś, co może bardziej nas rozbudzić? No może jeszcze łyk napoju bogów – kawy, która na wyprawie jest bezcennym rarytasem. Wyszedłem z namiotu rozprostowałem gnaty, kilka skłonów i wymachów i można wstawiać kawę i zupę, obowiązkowe punkty mojego śniadaniowego menu. Oczywiście, aby tak było, co dzień, trzeba było mieć zapas wody do gotowania i produkty potrzebne do sporządzenia śniadanka takiego czy innego. Jedni jedzą rano dużo, drudzy mało, inni w ogóle nic prócz kawy. Ja na wyprawie stawiam siebie gdzieś pośrodku.
Zwijamy nasz majdan, wyprane poprzedniego wieczoru rzeczy oczywiście nie wyschły, będą suszyć się kolejno na bagażniku. Cała poranna „procedura” zawsze trwa aż do wyjazdu ok. 2-2,5 h. Dlatego wczesne wstawanie na wyprawie jest zawsze dobrym pomysłem. Udało nam się tym sposobem lekko po godzinie 8.00 wyruszyć znów na szlak. Podążaliśmy w kierunku południowo-wschodnim obierając sobie na cel stolicę Wołynia miasto Łuck. W pierwszym odcinku mijaliśmy kolejno wioski: Szczurzyn, Dorosinie, Korowatka, Zaliszcze. Poruszaliśmy się cały czas asfaltową drogą, która jednak była asfaltowa tylko z nazwy. Jej obecny stan zmuszał nas do ciągłego manewrowania między dziurami, jechania środkiem lub lewym pasem. Tak już będzie praktycznie do końca wyprawy w przypadku dróg asfaltowych. Jedynie niewielkie odcinki główniejszych dróg, oraz nieliczne fragmenty lokalnych dróg, jakie spotkaliśmy miały względnie równy asfalt. Może jednak lepiej było wybrać inne drogi? Mogliśmy wybierać między ruchliwą asfaltową szosą z dziurami, lokalnymi drogami z pozostałościami asfaltu, drogami brukowanymi lub szutrowymi tudzież piaskowymi. Zaliczyliśmy wszystkie typy – niewiadomo, która gorsza. Będą na Ukrainie zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo poprawił się w Polsce ogólny stan dróg, drogi na Ukrainie to istna mordęga. To co nas wytrzęsło i wytelepało to nasze.

Zaczynają się górki 🙂

Na szlaku mijaliśmy monotonne zabudowania wioseczek w większości z czasów powojennych, które specjalnie nie przykuwały jakoś specjalnie naszej uwagi. To co nas zaskoczyło to spotykane np. wszędzie na masową skalę maki rosnące przy drodze, piękny widok.
Na drugie śniadanie zatrzymaliśmy się przy sklepie w Zaliszaczach. Drożdżówka i serek i można jechać dalej. Kawałek dalej wyjechaliśmy na drogę M-07 do Kijowa. Niestety prócz dziur, dużym zagrożeniem dla nas w związku z jazdą po tej drodze był sznur samochodów dużych i małych, dla których często rower to nie uczestnik drogi. Od tego momentu mniej więcej, zaczęliśmy pokonywać coraz więcej podjazdów, stopniowo wspinając się w kierunku Wyżyny Wołyńskiej. Wpłynęło to oczywiście na tempo naszej jazdy, jak i ilość sił, jakie trzeba było dać, aby pokonać te górki.

Sklep w Zaliszczach

Jadąc po trasie w pewnym momencie zwróciła moją uwagę tablica informacyjna o atrakcji (rzadkość na Ukrainie) Muzeum Historii Wsi Wołyńskiej – Skansen. Strzałka wskazywała skręt w lewo, niepodana była jednak liczba kilometrów do celu. Wspólnie postanowiliśmy spróbować podjechać kawałek i zrobić zwiad. Okazało się, że do skansenu było zaledwie ok. 1km. Choć nie była to planowana atrakcja na naszej trasie, to szkoda było nie zobaczyć tego miejsca. Takich niespodzianek było podczas naszej całej wyprawy więcej i o ile czas na to pozwalał z chęcią pokonywaliśmy te dodatkowe kilometry, aby zobaczyć jakieś ciekawe miejsce czy obiekt.

Muzeum Historii i Wsi Wołyńśkiej – Skansen

Skansen znajduje się dokładnie w miejscowości Rokinie nad rzeką Sierną dopływem Styru. Nie jest może spektakularny i tak bogaty, jak nasze Muzeum Wsi Lubelskiej w Lublinie czy skansen w Sanoku, to jednak przedstawia charakterystyczne dla Wołynia obiekty architektury drewnianej zebrane z regionu. Nie brakuje domów różnego typu, jest mała cerkiew, kuźnia, stodoła, obora, wiatrak. Wszystkie budynki zawierają również stosowne oryginalne wyposażenie. Po całości skansenu oprowadzał nas dobry duch tego miejsca, opiekun, jak i przewodnik, który jak się okazało bywał często w Polsce i dzięki temu poznał dość dobrze nasz język, dlatego z nieskrywaną radością prezentował gościom z zagranicy swój przybytek. Placówka jest oddziałem muzeum w Łucku. Nasz przewodnik prócz otworzenia nam poszczególnych budynków opowiadał nam o ich historii oraz zwyczajach, jakie panowały niegdyś na wołyńskiej wsi. W wielu sprawach, jak się okazało nasza podlaska wieś niewiele się różniła od tej wołyńskiej. Nie obyło się oczywiście bez pamiątkowego zdjęcia w jednej z zabytkowych chat w honorowym miejscu domu.

Na honorowym miejscu w wołyńskiej chacie

Opiekun muzeum narzekał w rozmowie z nami na podejście Ukraińców do historii i kultury, że nie szanuje się tej spuścizny tak jak u nas. Mówił także o niedofinansowaniu skansenu. Współpracując m.in. z Muzeum Wsi Lubelskiej podkreślał, że oni dostali milionowe dotacje na rozwój, jemu takie pieniądze nawet się nie śniły. Zamiast dotacji, ucinają jeszcze i tak marne środki na prowadzenie działalności tej placówki – podkreślał.  W czasie naszego pobytu do skansenu przyjechała szkolna wycieczka, nasz przewodnik wyjaśniał, że dzieci i młodzież są tu częstym gościem, organizuje się tu dla nich różne imprezy, jak np. tańce kozackie i inne narodowe sporty. Miejsce to istnieje niewątpliwe dzięki sile i determinacji opiekunów, brak dofinansowania jednak da się zauważyć gołym okiem. Może kiedyś to miejsce rozkwitnie jeszcze bardziej, ale myślę, że warto zajrzeć tu i teraz, jest naprawdę urokliwie. Na teren obowiązują bilety wstępu (za trzy osoby zapłaciliśmy 100 hrywien – ok.15 zł).

Plan skansenu wsi wołyńskiej na odwrocie biletu wstępu

Z niespodziewanej atrakcji (jak my to lubimy!) wróciliśmy na główną szosę na Łuck. Przed miastem postanowiliśmy zobaczyć jednak jeszcze jedną atrakcję w miejscowości Żydczyn. Żydczyn malowniczo położony na cyplu wysoczyzny, którego stoki opadają ku dolinie Styru posiada cenny zabytkowy zespół klasztorny.

Zespół klasztorny w Żydczynie, cerkiew

W miejscu tym istniał już w I poł. XII w. monaster z cerkwią, w której według latopisów modlił się w 1227 r. książę halicki Daniel (ten który został koronowany w Drohiczynie jako jedyny w historii król Rusi). W 1608 monaster przystąpił do Unii Brzeskiej i stał się siedzibą biskupów łuckich (tych, którzy władali również Janowem Biskupim, dziś Podlaskim). W I poł. XVIII w cały kompleks po zniszczeniach wojennych w wyniku wojen kozackich został odbudowany na nowo, jako tym razem murowany kompleks z okazałą cerkwią. Przy kompleksie powstało seminarium duchowne oraz rodzaj zakładu poprawczego dla unickich księży.

Pałac Biskupi w Żydczynie

Po likwidacji Unii Brzeskiej, biskupi łuccy wyprowadzili się stąd. W 1832 r. obiekty przejęli prawosławni. W czasie wojen kompleks pełnił różne funkcje, m.in. był tu dom dziecka. Potem kompleks popadał stopniowo w ruinę. W latach 90-tych budynki przekazano wspólnocie prawosławnej. Cerkiew odnowiono a pozostałe obiekty stopniowo są naprawiane i konserwowane. Na kompleks prócz cerki św. Mikołaja z 1723 r. składa się również dzwonnica-brama  z I poł. XVIII w., budynek seminarium z XVIII w oraz sąsiadujący z nim budynek klasztoru z II poł. XIX w. Najciekawszą budowlą obok cerkwi jest niewątpliwie dawny pałac biskupów z 1723 r. Warto wspomnieć, że obecnie na terenie klasztoru mieszkają znowu mnisi prawosławni, którzy uśmiechali się do nas z balkonów. Sprzed kompleksu rozpościera się malowniczy widok na dolinę Styru.

Dolina Styru, widok z klasztoru w Żydczynie

W międzyczasie zachmurzyło się niebo, jednak jak na razie nie padało . Ruszyliśmy w kierunku Łucka, który osiągnęliśmy po przejechaniu ok. 10 km. Pierwsze, co nas przytłoczyło w kontakcie z stolicą Wołynia, to wzmożony ruch na wjeździe, musieliśmy jechać cały czas z duszą na ramieniu.

Położony nad rzeką Styr Łuck zamieszkuje obecnie ok. 220 tys mieszkańców, miasto pełni funkcję siedziby władz Obwodu Wołyńskiego. Miasto jest najważniejszym ośrodkiem kulturowym i naukowym regionu oraz dużym ośrodkiem przemysłowym. Pełni również ważną funkcję węzła komunikacyjnego. W mieście znajduje się nawet lotnisko.

Duże miasto to i duża tablica przed wjazdem do miasta 😉 

Nasz pierwszy kontakt z Łuckiem był nagłym starciem z miejską dżunglą po dwóch dniach jazdy po „zadupiach”. Miasto niewątpliwe było największym ośrodkiem miejskim na naszej trasie. Łuck jest miastem rozległym, jednak najciekawszy jego fragment położony jest w zakolu Styru, który obejmuje Stare Miasto rozlokowane na powierzchni niewiele większej niż 40 ha. Niegdyś na tym niewielkim obszarze skupiały się wszystkie najważniejsze budowle miasta. Prócz zamku znajdowało się na jego terenie siedem klasztorów i kilkanaście świątyń (w tym dwie katedry), z czego do współczesnych czasów zachowało się sześć świątyń i pięć dawnych zespołów klasztornych. Stare Miasto aż do rozbiorów było ścisłym centrum Łucka. W XIX miasto zostało rozbudowane w kierunku północnym, które później przejęło funkcję śródmieścia. W 1985 r., Stare Miasto zostało uznane za państwowy rezerwat historyczno-kulturowy. Położone na niewielkim płaskowyżu i oblane z trzech stron wodami Styru było w dawnych czasach trudno dostępne. Zachował się Historyczny układ miasta, wyznaczają go dwie główne ulice – Drohamanowa oraz Danyła Hałyckoho. Pomiędzy nimi znajduje się nieduży rynek otoczony niskimi budynkami.

Centrum Łucka

My zwiedzanie Łucka zaczęliśmy od Placu Teatralnego (Teatralnyj Majdan) skąd kierowaliśmy się główną osią komunikacyjną śródmieścia ul. Łesi Ukrajinky (niegdyś ul. Jagiellońska) w kierunku Starego Miasta.

Deptak w Łucku

Ulica od Placu jest deptakiem zamkniętym dla ruchu samochodów, zabudowana zabytkowymi kamienicami z końca XIX i początku XX w. Większość z nich jest ładnie odrestaurowana. Niewątpliwie jest to reprezentacyjna część miasta. Nie brakuje tu kawiarenek, sklepów z modą, punktów usługowych. Na deptaku spotykamy grajków ulicznych, czuliśmy ewidentnie klimat dużego miasta. Zaskoczyło nas też dobre oznakowanie dla turystów, na krzyżowaniach nie brakuje m.in. tabliczek z informacją o najciekawszych atrakcjach w okolicy.

Znaki informacyjne dla turystów

Przy Placu Teatralnym zajrzeliśmy do dawnego kościoła i klasztoru bernardynów, monumentalnych budowli. Obecnie dawny kościół stanowi prawosławną katedrę p.w. Św. Trójcy. Kompleks powstał z latach 1752-92 dzięki datkom – tu ciekawostka księcia Karola Stanisława Radziwiłła „Panie Kochanku” i rodziny Sobolewskich.

Dawny kościół Bernardynów, obecnie prawosławna katedra p.w. Św. Trójcy

Deptak ciągnie się blisko 1 km i dochodzi do kolejnego dużego placu Majdan Bratskyj Mist (od nieistniejącego już w tym miejscu Mostu Brackiego, który był niegdyś jedyną droga na Stare Miasto).

Tu przebiegała niegdyś granica Starego Miasta w Łucku

Zwiedzanie Starówki zaczęliśmy od …restauracji. Postanowiliśmy zjeść porządny obiad i nabrać sił na dalsze zwiedzanie.

Wizualizacja historycznego Starego Miasta w Łucku na jednej z kamienic

Po smakowitym posiłku złożonym z dań kuchni ukraińskiej udaliśmy się zobaczyć największą atrakcję Łucka, a mianowicie zamek. Jest to największy zamek na Wołyniu i jeden z nielicznych w tym regionie zabytków gotyckich, malowniczo położony na najwyższym punkcie Starego Miasta nad samym Styrem. Zamek został zbudowany ok. połowy XIV w. przez księcia Luberta w miejscu dawnego średniowiecznego grodu, rozbudowany w następnych latach przez Witolda i Świdrygiełłę. Przebudowany w XVI w i na początku XVII w nadając mu w niewielkim stopniu styl renesansu. Zamek ma nieregularny plan zbliżony do trójkąta. W jego narożach wznoszą się trzy baszty ( Władcza, Styrowa, Bramna zwana również Wieżą Luberta) połączone ze sobą obwodowym murem o wysokości bliskim 10 m i długości 230 m.

Zamek w Łucku

Zamek był siedzibą książąt wołyńskich, potem prawdopodobnie królewskich starostów i wojewodów. Służył również, jako miejsce odbywania sądów, oraz jako grodzkie archiwum. W zamku mieszkali biskupi prawosławni i uniccy. Od XIX w. w zamku mieściły się instytucje powiatowe i archiwa a w czasach rządów polskich straż pożarna, której baszty zamkowe wykorzystywała, jako punkty obserwacyjne.

Obecnie zamek jest udostępnioną atrakcją turystyczną (bilet wstępu 25 hrywnien ok. 3,50 zł), gdzie można zwiedzić niewielkie wystawy w basztach i innych budynkach oraz przejść się zrekonstruowanymi drewnianymi gankami zamkowymi. Baszty i mury wyposażone w krenelaż, strzelnice i ślepe arkady przykuwają naszą uwagę podczas zwiedzania na dłużej. Na terenie dziedzińca znajduję się jeszcze tzw. Pałac Władyków z 1807 r. w którym mieścił się m.in. skarbiec powiatowy a obecnie odbywają się w nim wystawy tematyczne. Podczas naszej wizyty znajdowała się w nim wystawa na temat dawnego drukarstwa.  W obrębie zamku mieści się również tzw. dom szlachecki z 1789 r., w którym obecnie znajduje się Muzeum Sztuki.  W centrum dziedzińca znajdują się ponadto odkopane przez archeologów pozostałości cerkwi katedralnej. Warto wspomnieć jeszcze, że w Baszcie Władyczej zobaczyć można niewielką wystawę arsenału zamkowego i jedyne na Ukrainie muzeum dzwonów. Na terenie dziedzińca są również ciekawe „średniowieczne” atrakcje dla dzieci.

Widok na dziedziniec zamkowy

Podczas zwiedzania zamku zaczął padać deszcz, który z każdą chwilą „nabierał mocy”. Musieliśmy przeczekać chwilowe załamanie pogody, ukrywając się pod Basztą Bramną. Podczas tego przymusowego przystanku, postanowiliśmy podjąć decyzję, co robimy dalej. Plan zakładał dzisiaj przejechanie jeszcze ok. 40 km przełomem rzeki Styr i rozbicie gdzieś namiotów nad jego brzegiem. Do tej pory mieliśmy przejechane tego dnia ok. 70 km. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy wspólnie poszukać w centrum jakiegoś taniego noclegu i zostać w Łucku do następnego poranka. Jeśli w przeciągu godziny nie znajdziemy nic – ruszamy dalej. Wróciliśmy na deptak i od razu rzucił nam się napis HOSTEL – super. Zachodzimy do recepcji, jednak brakuje już miejsc, pani kieruje nas do innego hostelu niedaleko od tego miejsca. Zgodnie z wskazówkami udajemy się tam. Po krótkich poszukiwaniach odnajdujemy rzeczony hostel, który figuruje pod nazwą „Sofa”.  Uff miejsca są, jest tylko problem, hotel znajduje się na 2 piętrze kamienicy, a rowery musimy taszczyć na górę po wąskich schodach i zamknąć na balkonie przylegającym do pokoju. Szybka decyzja ok. jeśli tak możemy, damy radę, kto jak nie my!.

>> https://www.booking.com/hotel/ua/sofa-hostel.pl.html<<

Po lewej ukryte wejście do Hostelu „Sofa”

Hostel Sofa usytuowany jest w zabytkowym centrum Łucka, w odległości spaceru od Zamku (850 metrów). Wyposażony jest we wszystkie potrzebne do życia rzeczy: łazienkę, kuchnię (nie mogliśmy znaleźć :O), jest pralka, wifi, TV oraz co najważniejsze jest czysto, schludnie a obsługa sympatyczna i wyrozumiała. Zapłaciliśmy za jeden pokój dwuosobowy z łożem małżeńskim oraz miejsce w pokoju wieloosobowym po 120 hr od osoby (ok. 18 zł). Ścigamy bagaż i zanosimy na górę, potem nasze rumaki, małe rozpakowanie i co? Ruszamy korzystając z przedłużonego pobytu na pieszą wycieczkę po Łucku oraz małe zakupy na kolację.

Ten niepozorny placyk był kiedyś łuckim rynkiem

Pogoda się poprawiła, już nie padało, udaliśmy się więc z powrotem na Stare Miasto, przechadzając się klimatycznymi uliczkami, zobaczyliśmy m.in. dawny rynek, cerkiew bracką p.w. Podwyższenia Krzyża Św. z 1634 r., dawny kościół ewangelicki z początku XX w oraz wiele ciekawych zabytkowych kamieniczek. Przeszliśmy się również dawną dzielnicą żydowską, gdzie zobaczyliśmy łucką synagogę zwaną również ze względu na obronny charakter Małym Zamkiem wzniesioną w latach 1626-29. Obecnie w jej wnętrzu znajduje się hala sportowa.

Łucka synagoga

Stąd zeszliśmy nad Styr, by jego brzegiem dojść z powrotem do Starówki podziwiając z dołu baszty i mury zamkowe.

Most na rzece Styr w Łucku

Na terenie Dolnego Zamku, który przylegał do górnego, zatrzymaliśmy się przy zespole kościoła i klasztoru jezuitów zbudowanego w latach 1616-37. Jego najcenniejszą cześć stanowi katedra p.w. śś. Piotra i Pawła oraz Świętej Trójcy.

Katedra p.w. śś. Piotra i Pawła oraz Świętej Trójcy w Łucku

Katedra słynęła niegdyś z otoczonego wielkim kultem cudownego obrazu Matki Boskiej Łuckiej. Obraz ten niestety spłonął wraz z kościołem w 1924 r.  Jako ciekawostkę można podać, że kościół wraz z klasztorem jezuitów pełnił ważną funkcję w systemie obrony miasta i był włączony w obwarowania dolnego zamku.

Wracając ulicą Katedralną zwróciliśmy uwagę na charakterystyczną polską trylinkę na drodze, a po chwili Dorota wypatrzyła na krawężniku napis „Zarząd Miejski m. Łucka”. Droga ma się w dobrym stanie nadal i mamy nadzieję, że pozostanie taka w tym miejscu jeszcze na wiele lat, jako świetny przykład bogatej historii miasta.

Polskie ślady, krawężnik przy drodze na Starówce w Łucku

Tu nawiasem warto dodać, że w obrębie zamku i starówki zachowały się fragmenty starych brukowanych uliczek, które robią super klimat i aby tylko nikomu nie przyszło do głowy zalewać ich asfaltem, lub zamienić na kostkę brukową. Na deptaku Łuckim zatrzymaliśmy się jeszcze w jednej z kawiarenek na piwko i akurat znowu zaczęło trochę kropić. Stąd jeszcze do sklepu i powrót na nocleg.

Czas na kolację 🙂

Decyzja o pozostaniu na noc w Łucku i spaniu pod dachem okazała się dobrym pomysłem. W nocy trochę padało i mocno wiało – uniknęliśmy tego, wzięliśmy gorący prysznic, przespaliśmy się na wygodnym łóżku, upraliśmy trochę rzeczy. Ta jedna noc w „domowych” warunkach, jak się okazało dodała nam sporo sił na nadchodzące kolejne trudne dni przygody.

Oczywiście to co opisałem to nie wszystko, co ma do zaoferowania turyście – podróżnikowi miasto. Kończący się intensywny dzień zmusił nas do ograniczenia „ekskursji” do najciekawszych atrakcji. Jednak naprawdę i tak dużo zobaczyliśmy i dzięki dłuższemu pobytowi mogliśmy trochę bardziej poczuć klimat, jaki z pewnością te miasto ma. Sam Łuck delikatnie może szpecą pozostałości poprzedniego ustroju, gdzieniegdzie nieład i dysharmonia niektórych obiektów z zabytkową materią miasta, to jednak ogólnie miasto wywarło na nas pozytywne wrażenie. Cały trzeci dzień wyprawy wypełniony był po brzegi atrakcjami i przygodą, kładliśmy się spać z pełną satysfakcją i zadowoleniem.

PS. Na koniec ciekawostka, w Łucku jeżdżą po ulicy trolejbusy 😉

 

Łucki trolejbus i „marszrutka”

Czwarty dzień podróży to wyjazd z Łucka i podążenie w kierunku kolejnego miasta Dubna, a z niego szlakiem przez Góry Dermańskie, gdzie na zboczu jednej z nich rozbiliśmy po raz kolejny nasz obóz namiotowy. Zapraszam już dziś na relację z kolejnego dnia wyprawy rowerowej po Wołyniu.

[foogallery id=”38881″]


materiał: Wyprawa rowerowa na Wołyń
zdjęcia: Jakub(OvO)Sowa
informacje o zabytkach: G. Rąkowski, Wołyń. Przewodnik po Ukrainie Zachodniej. Część I ., wyd. Rewasz

Spodobał Ci się ten artykuł? Podziel się ze znajomymi:

Udostępnij
Wyślij tweeta
Wyślij e-mailem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Czytaj więcej o:

Reklama

Reklama

Zobacz więcej z tych samych kategorii

Reklama